Szykuje się nowy spór o przydział darmowych pozwoleń na emisję dwutlenku węgla w polskiej energetyce. Powodem są różnice w ocenie tego, które z inwestycji zostały faktycznie rozpoczęte przed końcem 2008 r. A właśnie takie bloki – oprócz już istniejących w elektrowniach – mogą zyskać część darmowych pozwoleń.
Ministerstwo Gospodarki jako kryterium oceny projektów przyjęło zapisy z prawa budowlanego. W efekcie tylko część z zapowiadanych przez polskie firmy nowych bloków wytwórczych można uznać za rozpoczęte w wyznaczonym terminie. Dyrektor Departamentu Energetyki w resorcie Henryk Majchrzak mówi „Rz”, że te kryteria spełniają projekty bloków o mocy 15 tys. megawatów. Na liście są m.in. inwestycje planowane przez kontrolowane przez państwo firmy – Polską Grupę Energetyczną w Bełchatowie i Opolu oraz przez Tauron.
[wyimek]50 mld euro potrzebuje polska energetyka na inwestycje do 2020 r.[/wyimek]
Reszta zgłoszonych projektów bloków – czyli na 10 tys. MW – nie zakwalifikuje się do skorzystania z derogacji. Derogację, która daje polskim elektrowniom odsunięcie w czasie do 2020 r. obowiązku zakupu pozwoleń na emisję w publicznych aukcjach, przyznała Komisja Europejska. W 2013 r. – gdy aukcje stają się obowiązkowe – polskie firmy będą musiały kupić na nich tylko 30 proc. potrzebnych pozwoleń; w kolejnych latach ten udział ma stopniowo rosnąć, aż do 100 proc. – w 2020 r.
– Możliwość skorzystania z derogacji jest kluczowa, gdy podejmuje się decyzję o budowie nowych bloków – mówi przedstawiciel jednego z zagranicznych koncernów obecnych w Polsce. – Ryzyko związane z inwestycją jest bardzo duże, chodzi o wydatki rzędu kilku miliardów złotych, więc bez gwarancji opłacalności trudno je podjąć. Nasz rozmówca przekonuje, że te z planowanych bloków, które nie dostaną darmowych pozwoleń, po prostu pozostaną na papierze. – Wyprodukowana w nich energia nie będzie mieć konkurencyjnej ceny – dodaje. – Zwłaszcza że stare elektrownie też będą korzystać z derogacji.