Nasz sektor bankowy był bardzo zdrowy, notował rekordowe zyski, a tylko pojedyncze instytucje miały jakikolwiek silniejszy związek z tym, co działo się w systemie finansowym Stanów Zjednoczonych. Dodatkowo na rynku panowała wówczas gorączka kredytowa – co miesiąc tysiące osób zaciągały kredyty na mieszkania. Zazwyczaj były to tanie kredyty, denominowane we frankach szwajcarskich.
Jak się jednak wkrótce okazało, właśnie kredyty frankowe sprawiły bankom tyle problemów, że wymagało to pomocy ze strony Narodowego Banku Polskiego. Pojawiły się również problemy w funkcjonowaniu rynku międzybankowego. NBP miał wiele pomysłów na wsparcie sektora bankowego. Część z nich nie doczekała się jednak realizacji.
Niespełna miesiąc po upadku Lehman Brothers ówczesny szef banku centralnego ogłosił „pakiet zaufania" dla banków. Mówił wówczas, że celem pakietu jest zwiększenie zaufania między bankami. – Narodowy Bank Polski będzie wpływał na wzrost zaufania w sektorze bankowym. Brak zaufania jest importowany do nas z zagranicy w wyniku sytuacji, którą obserwujemy na rynkach globalnych – deklarował.
Trudno o franki szwajcarskie
Problem z kredytami we frankach polegał na tym, że zadłużenie klientów grubo przekraczało 100 mld zł. Kredyty
były udzielane często na 30, a nawet więcej lat. Przed kryzysem banki nie miały problemów z pozyskaniem franków na sfinansowanie tych kredytów z zagranicznych banków. Najczęściej odbywało się to poprzez swapy walutowe – polski bank umawiał się np. ze szwajcarskim partnerem, że pożyczy od niego na kilka tygodni franki, w zamian oddając do dyspozycji złote.