Polskie obligacje skarbowe od sierpnia 2016 r. niemal nieprzerwanie taniały. Rentowność (zmienia się w kierunku odwrotnym do ceny) papierów dziesięcioletnich wzrosła w tym czasie z nieco ponad 2,6 proc. do około 3,8 proc. To głównie efekt globalnej przeceny obligacji, ale częściowo także przejaw niechęci inwestorów do polskich aktywów, spowodowanej spowolnieniem wzrostu gospodarki oraz obawami o stabilność finansów publicznych.
W czwartek, na pierwszym w tym roku przetargu, chętnych na obligacje skarbowe jednak nie brakowało. Popyt inwestorów sięgnął 12,9 mld zł, najwięcej od lipca 2016 r. W efekcie resort sprzedał papiery o wartości 6 mld zł, choć planował sprzedaż do 5 mld zł.
Udany przetarg, któremu towarzyszył wzrost cen obligacji, w połączeniu z umacniającym się systematycznie od początku grudnia złotym oraz wyraźnym odbiciem na GPW, może sugerować, że inwestorzy odzyskali zaufanie do polskiego rynku. W piątek za euro było trzeba zapłacić niespełna 4,36 zł, o 6 groszy mniej niż pod koniec grudnia.
– Premia za ryzyko wyceniana w polskich aktywach była zbyt wysoka. Nie widać, aby rząd miał mieć problem ze spięciem budżetu, choćby dlatego, że zysk NBP prawdopodobnie przekroczy 10 mld zł. Do tego widać przyspieszenie wzrostu gospodarki – powiedział „Rz" Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista mBanku.
Nie wszyscy analitycy podzielają jednak ten punkt widzenia. – Duży popyt na obligacje na czwartkowej aukcji nie musi być sygnałem zmiany nastrojów na rynku. To może być efekt zmiany formuły przetargów – zauważył Mikołaj Raczyński, zarządzający funduszami w Noble Funds TFI.