Firmy zgłaszają bardzo duży popyt na pracowników, to widać od połowy 2021 r. Koniem pociągowym gospodarki jest od pewnego czasu sektor wytwórczy i wydaje się, że to właśnie on odpowiadał za sytuację na rynku pracy pod koniec ubiegłego roku. Tak rozumiem to, że na rynku pracy nie doszło do sezonowego ochłodzenia, choć ten grudzień był dość mroźny na tle poprzednich lat, co nie sprzyjało aktywności w takich sektorach, jak rolnictwo, sadownictwo, budownictwo.
Według tzw. Szybkiego Monitoringu NBP w IV kwartale aż 48,5 proc. firm miało nieobsadzone miejsca pracy. W tym stuleciu odsetek ten nigdy nie był tak wysoki. Tuż przed pandemią, gdy firmy też powszechnie skarżyły się na niedobór pracowników, średnio 43 proc. z nich raportowało wakaty. Problem z dużą liczbą wakatów widać w wielu krajach, np. w USA, ale tam stopa bezrobocia nie wróciła jeszcze do poziomu sprzed pandemii, niższy jest natomiast wskaźnik aktywności zawodowej. Wydaje się więc, że w USA problemy firm ze znalezieniem pracowników są przejściowe, wynikają z jakichś pandemicznych zaburzeń. Jak jest w Polsce?
Wiemy, że na koniec III kwartału ub.r. mieliśmy około 150 tys. wakatów, co było jednym z najwyższych wyników w historii badań. To współgra z wynikami badań NBP. Tych wakatów jest dużo pomimo tego, że w 2021 r. napływ pracowników zza granicy był rekordowy. W ciągu 12 miesięcy wystawiono około 3 mln różnych dokumentów pozwalających cudzoziemcom na pracę w Polsce. Zwiększała się zarówno imigracja średnioterminowa, jak i krótkoterminowa, sezonowa. Gdyby nie to, wakatów byłoby prawdopodobnie trzy albo cztery razy więcej. Widać, że najbardziej brakuje pracowników niewykwalifikowanych i technicznych w takich sektorach jak transport, budownictwo i przemysł. I to właśnie firmy z tych sektorów w największym stopniu korzystają z cudzoziemców. Jeśli zaś chodzi o krajowy zasób pracowników, to aktywność zawodowa odbudowała się w pełni jeszcze w 2020 r., w 2021 r. dalej rosła. W innych krajach, jeśli nawet stopa bezrobocia zbliża się do poziomu sprzed pandemii, dzieje się tak często wskutek niższego poziomu aktywności zawodowej.
Przed pandemią mówiło się, że krajowy zasób pracowników da się mocno zwiększyć nawet bez imigracji, właśnie dzięki aktywizacji osób biernych zawodowo. Były szacunki, które wskazywały, że takich osób może być nawet około 4 mln. Dziś ta liczba jest mniejsza?
Osoby bierne zawodowo można uważać za pewną rezerwę potencjalnych pracowników. Ta rezerwa się jednak kurczy. Liczba osób w wieku produkcyjnym, które nie są aktywne zawodowo (czyli pracujące lub bezrobotne – red.) skurczyła się w ciągu kilku lat z ponad 5 do około 4 mln. W praktyce niespełna połowę z tej puli dałoby się zaktywizować. A trzeba pamiętać o tym, że część z tych osób w rzeczywistości może już pracuje, ale w szarej strefie. Tak czy inaczej, jednym z kluczowych wyzwań dla polityki publicznej na najbliższe dekady będzie aktywizacja jak największej części tych potencjalnych pracowników. Wskaźnik aktywności zawodowej w Polsce na tle regionu nadal nie wygląda najlepiej. Wprawdzie przebiliśmy już pod tym względem średnią unijną, ale do takich krajów, jak Czechy i Niemcy nam daleko. Biorąc pod uwagę wyzwania demograficzne, musimy się starać o to, żeby jak najlepiej wykorzystać dostępne zasoby.
Na razie nie widać, aby firmy były zniechęcone trudnościami ze zdobyciem pracowników. Różnica między odsetkiem przedsiębiorstw, które planują w I kwartale br. zwiększyć zatrudnienie, a odsetkiem firm planujących zwolnienia, wyniosła (po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych) ponad 35 pkt proc., najwięcej od co najmniej 2001 r. Czy to oznacza, że firmy będą musiały coraz bardziej rywalizować o już pracujących ludzi, oferując im coraz wyższe płace?