- Mam dla was bardzo dobrą wiadomość: osiągnęliśmy porozumienie o A400M — oświadczył francuski minister obrony Hervé Morin na konferencji prasowej w Tuluzie. — 5 listopada to wielki dzień dla europejskiego przemysłu obronnego. Siedmiu klientom pozostaje rozpocząć procedurę ratyfikacyjną — dodał. — A400M to symboliczny program. Europa nie mogła z niego zrezygnować, bo oznaczałoby to, że w XXI wieku chce uzależnić się od USA w strategicznej sferze transportu wojskowego — wyjaśnił.
Oczekuje się, że porozumienie z Tuluzy będzie ratyfikowane do końca roku. Wtedy już w 2011 r. ruszy w zakładach Airbus Military w San Pablo pod Sewillą seryjna produkcja tych maszyn.
Przedstawiciele Belgii, Francji, Hiszpanii, Luksemburga, Niemiec Turcji i W. Brytanii zgodzili się pokryć dodatkowe koszty 3,5 mld euro: dopłacą 2 mld (po 11 mln do każdej maszyny, która będzie kosztować niecałe 120 mln (to pośrednia cena między konkurencyjnymi C-130 Lockheeda i C-17 Boeinga) i 1,5 mld euro pomocy eksportowej. Przyspieszą też w latach 2010-14 r. wpłaty zaliczek według harmonogramu ustalonego w nowej wersji kontraktu. Przed końcem roku zostaną wynegocjowane warunki pomocy eksportowej.
Warunki te uzgodniono już w marcu, ale później powstały komplikacje, bo Niemcy i Brytyjczycy postanowili ciąć budżety wojskowe. Niemcy zmniejszyli liczbę zamówionych samolotów do 53, z dostawą od 2014 r. Na 7 pozostałych zastrzegli opcję, co zmniejszy cenę ich kontraktu o 670 mln euro. Brytyjczycy kupią 25 zamiast 22 sztuk. Francja — 50, a pierwsze maszyny dostanie w 2013 r. Ostatecznie 7 krajów kupi 170 samolotów, a nie 180 jak planowano.
Drugą komplikacją, wyjaśnioną w Tuluzie, był spór Airbusa z Thalesem, kto poniesie ryzyko finansowe opóźnionych dostaw systemu nawigacji, który pozwoli A400M lecieć nisko nad ziemią, poza zasięgiem radarów. Ryzyko poniesie Thales.