– Zatrudniamy ponad 70 proc. pracowników z Ukrainy, to ponad 7 tys. ludzi, więc czuliśmy emocjonalny obowiązek, by coś szybko zrobić. Nie mamy procedur na wypadek sytuacji wojennej, ale zastanowiliśmy się, jak możemy pomóc i po pierwsze uruchomiliśmy infolinię dla wszystkich firm w Polsce, aby szukać miejsc pracy dla kobiet, które przekraczały granicę, by mogły one zacząć budować sobie życie i zacząć zarabiać na opiekę nad dziećmi. Pozytywnie odpowiedziało 80 proc. firm. Kolejnym ruchem było otwarcie naszej bazy hoteli pracowniczych, aby osoby w trudnej sytuacji, prosto z drogi, miały się gdzie umyć i spędzić pierwsze noce. Później wysłaliśmy na granicę nasze mobilne biuro z pierwszą pomocą. To była ciężarówka, z której wydawaliśmy żywność dla kobiet i dzieci, to był też punkt informacyjny dla kobiet. Później przyszła pora na bardziej skomplikowane działania. Wielu naszych pracowników traciło na Ukrainie bliskich, więc zorganizowaliśmy wielomiesięczną pomoc psychologiczną. Później były rozmowy, m.in. z Wrocławiem, gdzie uruchomiliśmy przedszkola, żłobki, a także współpraca z ambasadą Ukrainy. To wszystko działo się bez żadnej strategii, wynikało z bieżących potrzeb. Ale jeżeli ludzie, społeczeństwo, ma otwarte serce, to każda pomoc się znajdzie – opowiadał Krzysztof Inglot.
Myśleć do przodu
O wyzwaniach związanych z przyjęciem ogromnej fali uchodźców mówił Grzegorz Pietruczuk, burmistrz Bielan.
– W ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin od wybuchu wojny okazało się, że potrzebna jest pomoc dla tysięcy ludzi. Zastanawialiśmy się, co możemy zrobić jako dzielnica Warszawy. Ktoś wpadł na pomysł, żeby już w sobotę zrobić koncert (wojna wybuchła w czwartek) i zbiórkę. Zaprosiliśmy do współpracy UNICEF, bo jako urząd nie mogliśmy prowadzić zbiórki. Od tego koncertu, na którym zebraliśmy kilkadziesiąt tysięcy złotych, rozpoczął się na Bielanach ogromny ruch społeczny. Jedna z grup pomocowych kierowana przez radną dzielnicy zaproponowała zbiórkę darów. Przyniesiono ich tyle, że halę garażową ratusza przekształciliśmy na magazyn – jak się okazało, na prawie pół roku. Stała się ona hubem przeładunkowym. Prawie 600 wolontariuszy przez wiele tygodni pracowało przy przekazywaniu tych darów zarówno do Ukrainy, w miejsca, gdzie są najbardziej potrzebne i staraliśmy się to weryfikować, jak też na miejscu. Potrzeby były takie, że w kilkanaście dni musieliśmy przekształcić dwie hale sportowe na punkty pobytowe. Dodatkowo na te potrzeby tylko na terenie mojej dzielnicy zostało udostępnionych ponad 500 mieszkań, a także miejsca noclegowe na terenie parafii, burs szkolnych, naszych internatów, hoteli, hosteli – opowiadał Grzegorz Pietruczuk.
O doświadczeniach Rzeszowa, który od początku wojny stał się centralnym miejscem, do którego przybywali uchodźcy z Ukrainy, mówił Jack Haffner, dyrektor programowy Ukraine-Poland Response w organizacji CORE Response. CORE (Community Organized Relief Effort) to globalna organizacja humanitarna, która w pierwszym dniu rosyjskiej agresji na Ukrainę stworzyła specjalny program Ukraine Response. Zapewnia ona zarówno szybką pomoc doraźną, jak i długoterminową odbudowę społecznościom w trudnej sytuacji. Jej siedzibą jest Rzeszów.
– Rzeszów, województwo podkarpackie, nagle stał się globalnym centrum świata humanitarnego. Krzyżują się tu wszystkie drogi tych, którzy jadą z Ukrainy do Polski lub dalej, a także tych, którzy z Polski lub Zachodu, jadą do Ukrainy – podkreślił Jack Haffner. – Aby zapewnić niezbędną pomoc od początku znajdujemy partnerów najpierw w lokalnych społecznościach, bo one doskonale rozumieją, co jest potrzebne. Potem idziemy coraz wyżej, do poziomu ONZ lub też innych międzynarodowych darczyńców instytucjonalnych.