Jeżeli na Ukrainie nie zostaną przeprowadzone poważne reformy, to państwo się rozpadnie. Bądźmy realistami. Problem ma nie tylko wschód Ukrainy. Problem jest w tak zwanych rejonach bursztynowych na północy kraju. Duży problem jest w Zakarpaciu, gdzie obecność Ukrainy w ogóle nie jest odczuwalna. Problem jest też na Bukowinie. Ukraina ma poważne problemy terytorialne i jedynym sposobem na rozwiązanie tych problemów jest szybki rozwój kraju. Ciało musi się ruszać, by zaangażować wszystkie mięśnie. W przeciwnym wypadku scenariusz filmowy może stać się smutną rzeczywistością.
Zapowiadał pan niedawno swój powrót na Ukrainę. Czy chce pan zaryzykować po raz drugi?
Nie chcę zajmować jakichś stanowisk przy prezydencie Zełenskim. Zamierzam jedynie dostać z powrotem ukraińskie obywatelstwo, bezprawnie odebrane przez Poroszenkę. Nic więcej nie chcę. Chętnie podzielę się z prezydentem moim doświadczeniem, chętnie będę przeprowadzał wykłady dla młodzieży na Ukrainie.
A dlaczego nie w Gruzji?
Jeżeli zwyciężymy na Ukrainie, zwyciężymy w Gruzji. Gruzja jest mniejszym krajem i jest częścią wielkiego geopolitycznego wyścigu, który obecnie rozgrywa się na Ukrainie.
W trakcie tego wyścigu Ukraina doświadczyła już rosyjskiej aneksji Krymu i wojny na wschodzie kraju, która tli się do dziś. Gruzja przeżyła to w 2008 roku, gdy straciła Abchazję i Osetię Południową...
Ukraińskie władze nie były przygotowane do tego, co się stało na Krymie. Amerykańscy sojusznicy nalegali na rządzących w Kijowie, by nie podejmowali żadnych działań. Sekretarz Stanu John Kerry ciągle dzwonił do Kijowa. To była zła rada. Ukraińskie jednostki na Krymie w 2014 roku mogły stawić poważny opór. W marcu 2014 roku uczestniczyłem w licznych konsultacjach Rady Bezpieczeństwa Ukrainy, gdzie podejmowano wszystkie decyzje. Do wyboru mieli dwie opcje: albo stawić opór jak Gruzja, albo nie robić nic i posłuchać naszych zachodnich przyjaciół. Wybrali to drugie.
Kijów miał biernie się przyglądać jak Rosja rozbiera Ukrainę?
Amerykanie nie chcieli dodatkowego kłopotu na głowę, mieli wystarczająco problemów. Ukraina nie znajdowała się na liście priorytetów. W Waszyngtonie nikt nie chciał by wybuchła tam wojna na dużą skalę, bo wtedy trzeba byłoby jakoś na to reagować. Uznano więc, że dla wszystkich będzie lepiej jeżeli Ukraina podda się na Krymie bez walki.
Mówi pan wyłącznie o USA, ale co władzom w Kijowie w marcu 2014 roku doradzała Europa?
Z tego co wiem, Europa nic nie doradzała, wszystkie rady nadchodziły z Waszyngtonu. W kwietniu 2008 roku wbrew staraniom George'a W. Busha i naszych europejskich przyjaciół takich jak Lech Kaczyński, Niemcy i Francja zablokowali "mapę drogową" NATO dla Gruzji. To był sygnał dla Putina, że Zachód nie jest w stanie powstrzymać Rosji. Wtedy był to strategiczny błąd Merkel. Myślę, że kanclerz Niemiec wyciągnęła z tego wnioski i była pierwsza, która w 2014 roku opowiedziała się za wprowadzeniem sankcji wobec Rosji. Mam natomiast pretensje do ówczesnej amerykańskiej administracji, ponieważ od początku oświadczyła, że nie będzie dostarczać broń Ukrainie. Gdy w Warszawie był szczyt NATO w 2016 roku, zapytałem o to prezydenta Obamę. Z odpowiedzi zrozumiałem, że Waszyngton nie chce dodatkowych problemów. W wywiadach Obama wprost mówił, że Ameryka nie będzie walczyła z Rosją o Ukrainę. To jeszcze bardziej rozwiązało Putinowi ręce.
Ukraina od lat deklaruje chęć wstąpienia do NATO, ale czy ktoś na Zachodzie traktuje te inspiracje poważnie?
Administracja Donalda Trump jest bardzo nieprzewidywalna, Trump jest bardzo nieprzewidywalny. Mamy styczność z prezydentem, który może podjąć niespodziewaną decyzję. Dzisiaj jednak europejscy sojusznicy są mniej ufni wobec Waszyngtonu niż za prezydenta Busha i to jest problem. Trump może wesprzeć ukraińskie inspiracje do NATO, ale nie jestem przekonany, że Niemcy i Francja to poprą. Pozostaje więc stawiać na współpracę regionalną, od państw bałtyckich do państw Kaukazu. Znajdujące się w bałtycko-czarnomorskim regionie państwa muszą liczyć przede wszystkim na siebie, a nie wyłącznie na zachodnich sojuszników , którzy co raz mniej będą chciały przeciwdziałać Rosji.
A gdyby Zełenski znalazł się w takiej sytuacji jak pan w 2008 roku: otwarty najazd rosyjskiej armii z użyciem lotnictwa itd., to Ukraina mogłaby liczyć na pomoc Zachodu?
Gdyby do tego doszło, Rosja bardzo szybko rozbiłaby ukraińską linię obrony. Zachód militarnie Ukrainie nie pomoże. Moskwa musiałaby jednak liczyć się z poważnymi konsekwencjami gospodarczymi. Import rosyjskiej ropy zostałby wstrzymany, Rosję odłączono by od systemu SWIFT i nie wykluczone, że Europa zrezygnowałaby z rosyjskiego gazu. To byłoby bardzo kosztowne dla Rosji, a skutki byłyby katastrofalne. Problem w tym, że Putin może uznać, że mu się to opłaca. Chce za wszelką cenę utrzymać władzę w Rosji. W pewnym momencie uznał, że trzymanie społeczeństwa w ciągłym napięciu i wszczynanie militarnych awantur jest najlepszą strategią.
Od kilku miesięcy media mówi się o widmie rosyjskiej aneksji Białorusi.
Połknięcie Białorusi przez Rosję jest jak najbardziej aktualnym zagrożeniem. Najważniejszym problemem Białorusi są dominujące tam rosyjskie media. Białoruski prezydent Aleksandr Łukaszenko osobiście ciągle ogląda stację "Mir" (red. stacja telewizyjna zajmująca się przeważnie współpracą gospodarczą państw WNP), ale to nie ona wpływa na świadomość Białorusinów. Ogromy wpływ mają tam państwowe rosyjskie stacje ORT, NTW czy RTR. Rosyjskie media ograniczają pole manewru Łukaszenki. Mimo to, dla Putina białoruski prezydent pozostaje problemem, Moskwa chciałaby mieć tam bardziej lojalną osobę. Łukaszenko zawsze manewrował, ale potrafi się postawić. Zrobił to gdy mimo ogromnych nacisków Rosji nie uznał niepodległości Abchazji czy Osetii Południowej.