Afryka wychodzi z tunelu

Większość krajów Czarnego Lądu to demokracje z dynamiczną gospodarką – mówi dyplomata.

Publikacja: 27.04.2014 16:00

Biznesowe centrum Luandy, stolicy Angoli – jednego z najszybciej rozwijających się krajów świata

Biznesowe centrum Luandy, stolicy Angoli – jednego z najszybciej rozwijających się krajów świata

Foto: AFP, Stephane de Sakutin Stephane de Sakutin

Arabska wiosna, być może poza Tunezją, nie spełniła nadziei na budowę trwałej demokracji w Afryce Północnej. Czy to przekreśla perspektywy obalenia autorytarnych reżimów także na południe od Sahary?

Jean-Christophe Belliard*:

W Europie mało kto zdaje sobie sprawę, że większość państw Czarnej Afryki to dziś demokracje. Ten proces rozpoczął się już w latach '90. Oczywiście są wyjątki, ale generalnie gdy w Afryce przeprowadzane są wybory, nie wiadomo, kto zostanie prezydentem. A urzędujący przywódcy, jeśli poniosą porażkę w głosowaniu, przeważnie odchodzą. Czarna Afryka jest też o lata świetlne przed innymi regionami świata, gdy idzie o przestrzeganie praw kobiet.

Radykalizm islamski może doprowadzić do destabilizacji Czarnej Afryki?

Islam sięga bardzo głęboko na południe Afryki, ale nie można go mylić z islamskim ekstremizmem. W Senegalu 95 proc. ludności to muzułmanie, a mimo to przez 20 lat władzę sprawował tam chrześcijański prezydent. Krajów, w których współżyją muzułmanie i chrześcijanie, jest w Afryce więcej. Dla nich wyjściem jest utrzymanie laickiego charakteru państwa. Takim krajem jest Czad, państwo, które mimo że sąsiaduje z Libią i Sudanem, potrafi na szczęście laickość obronić. Ale jeszcze ważniejszą, wręcz fundamentalną, sprawą jest utrzymanie laickości przez Nigerię, kraj, którego ludność zbliża się do 200 milionów. Miejmy nadzieję, że struktury państwa oprą się tam atakom  Boko Haram.

W wyniku arabskiej wiosny ta delikatna równowaga religijna w Czarnej Afryce może zostać zachwiana?

W Mali większość dżihadystów to nie byli lokalni muzułmanie, którzy przyjęli radykalne poglądy, ale ludzie przybyli z innych regionów Afryki. Mieli jasno określony plan, taki sam jak talibowie w Afganistanie. Gdyby im się udało, przekształciliby Mali w bazę wypadową  dla dżihadystów na cały obszar Sahelu. Nie mogliśmy do tego dopuścić. Dlatego zdecydowaliśmy się interweniować.

Chodziło o utrzymanie francuskich wpływów w dawnej kolonii?

Gdy nic nie robimy, zarzuca nam się tolerowanie ludobójstwa, jak w Rwandzie. Gdy interweniujemy, mówi się, że chcemy pozostać potęgą kolonialną! Po konsultacjach z Nigerią, Algierią, RPA, Wybrzeżem Kości Słoniowej okazało się jednak, że jeśli nie Francja, to nikt tego po prostu nie zrobi. Zdecydowaliśmy się więc działać. Wielkim problemem Afryki jest słabość struktur wojskowych: gdzie ich nie ma, jak w Mali, państwa upadają. Przed takim samym dylematem stanęliśmy w Republice Środkowoafrykańskiej, gdzie władzę zdobyli islamiści przybyli głównie z Sudanu. Przez sześć miesięcy wprowadzili tak ekstremalne warunki życia, że też musieliśmy zdecydować się na interwencję. Ale bardzo szybko udało nam się tę misję przekształcić w operację międzynarodową. Dziś w RŚA jest 800 żołnierzy z różnych krajów Unii, w tym 55 z Polski. Jest też 6 tys. żołnierzy z Unii Afrykańskiej. W pomoc zaangażowały się Bank Światowy, MFW. Afryka to jeden z tych nielicznych regionów świata, gdzie Europa może bardzo skutecznie zmienić na lepsze sytuację i przekonać do działania innych.

Nie wszędzie jest jednak tak dobrze. Od amerykańskiej interwencji w Somalii minęło już 20 lat, a wojna wciąż rozdziera ten kraj.

Co do Somalii jestem optymistą. Ten kraj wychodzi z tunelu. Oddziały rozjemcze Unii Afrykańskiej straciły tam ponad 2 tys. żołnierzy w walkach o narzucenie rozejmu. Ale odniosły sukces. Sukces odniosła także Unia Europejska: dzięki operacji „Atalanta" piractwo u wybrzeży Somalii praktycznie zostało wyeliminowane. Dziś wyzwaniem jest przejęcie efektywnej kontroli przez somalijską administrację nad terenami odbitymi od rebeliantów, budowa szkół, szpitali. Ale sprawy idą w dobrym kierunku.

Gdy idzie o Sudan i Sudan Południowy, jestem natomiast znacznie większym pesymistą. Obawiam się implozji tych krajów, co miałoby fatalne skutki dla całego regionu. Chartum prowadzi niejasną grę w Sudanie Południowym, Republice Środkowo-afrykańskiej i Czadzie, a także na Bliskim Wschodzie.

To jednak nic wobec tragedii Konga, która pochłonęła już przynajmniej 5 milionów ofiar.

I w Kongu jest pewien postęp. Wspólnota międzynarodowa po raz pierwszy zgadza się co do konieczności utrzymania integralności terytorialnej Konga. Amerykanie skutecznie blokują interwencję we wschodniej części kraju wojsk Ugandy i Rwandy. Teraz ruch należy więc do samych Kongijczyków: muszą zbudować podstawowe struktury państwa, armię, szkolnictwo. Ale pamiętajmy, że to kraj o ogromnym potencjale rozwoju, prawdziwe surowcowe eldorado. Sama energia uzyskiwana z kongijskich siłowni wodnych mogłaby zaspokoić potrzeby Afryki.

Afryka ma kraje, które są po prostu stabilne, a nie tylko takie, które dopiero pretendują do stabilności?

Jest ich sporo. I mówimy o państwach, które potrafią osiągnąć 10-procentowe tempo rozwoju i które za 20–30 lat będą miały po 100–200 mln mieszkańców. W RPA Mandela odszedł po jednej kadencji, choć mógł bez trudu zostać ponownie wybrany. Thabo Mbeki został odsunięty przez Afrykański Kongres Narodowy, ale uczestniczył w inauguracji swojego następcy. Jacob Zuma jest już czwartym demokratycznie wybranym prezydentem: demokratyczne instytucje RPA stały się stabilne. Jest też silna prasa, społeczeństwo obywatelskie. Chaos państwu nie grozi. Także Angola zbudowała silne państwo, ma wielkie pokłady surowców, szybko rozwijającą się gospodarkę. Podobnie jest z gospodarką Etiopii, której atutem jest też państwo mające już 2 tysiące lat tradycji. Mam nadzieję, że chrześcijańsko-muzułmański konflikt zdoła przezwyciężyć Nigeria. Po latach konfliktów znów wraca dobra koniunktura dla Wybrzeża Kości Słoniowej. Dzięki odkryciu wielkich pokładów gazu za kilkanaście lat drugim Katarem może stać się Mozambik. Jestem też optymistą, gdy idzie o Kenię: gdy widzę, jak mieszkańcy Nairobi robią w centrach handlowych wielkie zakupy i pakują je do nowych samochodów, gdy rośnie klasa średnia, staję się optymistą, bo to podstawa demokracji, społeczeństwa obywatelskiego, po prostu rozwoju.

Do tego przyczyniają się także ogromne inwestycje Chin. Czy jednak nie powinniśmy się niepokoić ich skalą?

Europa leży koło Afryki. I gdy Afrykę ogarnia chaos, to nie Chiny, nie Stany Zjednoczone, nie Rosja, tylko my, Europejczycy, płacimy za to cenę. Wystarczy zobaczyć, jak tłoczą się imigranci na Lampedusie, w Ceucie i Melilli. Dlatego chińskie inwestycje są w naszym interesie, bo służą rozwojowi Afryki. Tym bardziej że tam jest dla każdego miejsce. Weźmy Etiopię: Chińczycy budują tamę, ale my dostarczamy do niej turbiny. To nie znaczy, że nie ma problemów. Sami Afrykanie muszą się zastanowić, czy opłaca im się płacić za drogi, które po dwóch latach wymagają remontu. Albo czy jest w ich interesie sprowadzanie tanich produktów konsumpcyjnych, które zabijają lokalny rynek: tak stało się w Republice Południowej Afryki, której bardzo rozwinięty przemysł obuwniczy zniknął z powodu taniego chińskiego importu. Ale generalnie Chiny są czynnikiem stabilizującym Afrykę. Mamy oczywiście wyjątki jak Sudan, z którym Pekin utrzymuje bliskie stosunki. Ale nawet w tym przypadku, gdy forsowaliśmy ideę przeprowadzenia przez Międzynarodowy Trybunał Karny śledztwa w Darfurze, Chiny nie zawetowały tej inicjatywy w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, jedynie wstrzymały się od głosu.

Afryka jest więc obiecującym rynkiem rozwoju. Jednak na jej podbój idą przedsiębiorcy z wielkich krajów: USA, Chin, Rosji. Czy i kraje Unii Europejskiej nie powinny wspólnie prowadzić interesów na południe od Sahary?

Mamy wspólne, francusko-niemieckie wydziały amba-?sad zajmujące się wizami, analizą prasy. Ale gdy idzie o biznes, tego nie dało się osiągnąć. Tu każdy działa na własną rękę. Takie są po prostu reguły gry. Bardzo wspieramy natomiast fundusze Unii na rzecz stabilizacji sytuacji w Afryce, a Komisja Europejska stara się przekonać Afrykanów do możliwie jak największej liberalizacji handlu. Na razie tyle jako Europejczycy możemy wspólnie osiągnąć.

— rozmawiali Bogusław Chrabota ?i Jędrzej Bielecki

* dyrektor Departamentu Afryki ?i Oceanu Indyjskiego ?we francuskim MSZ

Arabska wiosna, być może poza Tunezją, nie spełniła nadziei na budowę trwałej demokracji w Afryce Północnej. Czy to przekreśla perspektywy obalenia autorytarnych reżimów także na południe od Sahary?

Jean-Christophe Belliard*:

Pozostało 97% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!