W Afryce klimat decyduje o wszystkim

Głodować, aby powstrzymać ocieplenie? W Czarnej Afryce to nie szokuje. Bo tam zmiana klimatu już przynosi śmierć.

Aktualizacja: 15.11.2013 13:29 Publikacja: 15.11.2013 11:00

W krajach Sahelu brak deszczu pozbawia ludność jedynego źródła dochodu: możliwości uprawy roli

W krajach Sahelu brak deszczu pozbawia ludność jedynego źródła dochodu: możliwości uprawy roli

Foto: AFP

Pierwszy przestał jeść szef delegacji Filipin, Nadarev Sano. Poruszony tragedią swoich rodaków po uderzeniu tajfunu Hayian zapowiedział, że nie przyjmie pokarmu, dopóki w Warszawie nie zostanie podjęta wiążąca decyzja o ograniczeniu emisji dwutlenku węgla i uruchomieniu funduszy na pomoc dla dotkniętych ociepleniem krajów. Wczoraj na Stadionie Narodowym głodowało już przeszło czterdzieści osób, także z krajów afrykańskich.

– Skutki ocieplenia klimatu zaczynają się z pozoru niewinnie, od przesunięcia pory deszczowej z lutego–marca na maj–czerwiec. Ale dla rolników – a oni stanowią 70 proc. mieszkańców Afryki subsaharyjskiej– to jest tragedia – tłumaczy „Rz" Joseph Yaovi, który przyjechał z Togo.

Gdy deszcz spada później, przed nadejściem pory suchej nie ma wystarczająco czasu na wegetację roślin. Zbiory są więc słabe, a czasem w ogóle ich nie ma. Co prawda zachodnie koncerny opracowały genetycznie zmodyfikowane odmiany zbóż, które dojrzewają w krótszym czasie. Ale większości rolników na to nie stać. A ci, którzy mogą sobie na to pozwolić, skarżą się na jakość ziarna.

Deszcz zabiera wszystko

Gdy deszcz przychodzi później, jest o wiele bardziej intensywny. A to oznacza katastrofalne powodzie.

– Na wsi buduje się domy z gliny, które w ciągu kilku godzin po prostu się rozpadają. Giną stada bydła. Ludzie momentalnie tracą dorobek życia, bo w Afryce ubezpieczenia nie są znane – mówi naszej gazecie Ibrahim Mbamoko, działacz ekologiczny z Kamerunu.

Niedawno taka właśnie powódź zniszczyła miasto Maroua w północnym Kamerunie. To trzy dni drogi od stolicy kraju, Jaunde. Ponieważ w Kamerunie jedyną organizacją, która niesie pomoc poszkodowanym, jest Czerwony Krzyż, gdy jego działacze znaleźli się na miejscu, katastrofa sanitarna wybuchła już na pełną skalę.

– Powódź zniszczyła systemy kanalizacyjne, ludzie pili wodę pomieszaną ze ściekami. Uderzyła cholera – wspomina Mbamoko. Zatruta woda oznacza także śmierć bydła. Czyli całego dorobku wielu rodzin.

– Krowa kosztuje u nas 250 tys. franków CFA. To tyle, ile wynosi roczny zarobek sprzedawczyni w sklepie. Dzieci często nie idą do szkoły, aby opiekować się stadem, które jest całym majątkiem rodziny przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Gdy zwierzęta umierają, innego źródła utrzymania nie ma – mówi Aissatou Diouf, która poświęciła się walce z ociepleniem klimatu w Senegalu.

Ocieplenie klimatu uderza więc w dwójnasób: najpierw powoduje powódź, potem suszę. Ale skutek jest jeden: pozbawieni źródeł dochodów chłopi masowo emigrują do miast, które rozrastają się w niezwykłym tempie.

Jednym z nich jest Dakar, stolica Senegalu. To tu mieszka już co czwarty mieszkaniec kraju, ponad trzy miliony osób.

– Nas na tak duży ośrodek po prostu nie stać. Komunikacja miejska nie działa, wiele dzielnic jest pozbawionych elektryczności, kanalizacji. Na obrzeżach rozrastają się slumsy, strefa bezprawia – punktuje Diouf. W lepszej sytuacji od rolników są ci, którzy hodują bydło. Gdy pustynnieją grunty w jednym miejscu, mogą teoretycznie szukać szczęścia gdzie indziej. Tyle że często prowadzi to do krwawych konfliktów etnicznych.

– W Kamerunie mieszka 508 odmiennych grup etnicznych, które różni bardzo wiele: język, pochodzenie, nieraz także religia. W takim układzie walka o wodę łatwo może się przekształcić w wojnę – mówi Ibrahim Mbamoko.

Zwykle scenariusz jest przewidywalny. Gdy na ziemiach uprawnych pojawia się stado bydła, zdesperowani chłopi uzbrojeni w maczety zabijają zwierzęta. Plemiona pasterskie odpowiadają, zabijając ludzi. O takich miniwojnach na Zachodzie nikt nie ma pojęcia. Media nawet nie mają jak ich relacjonować.

Ale są państwa, gdzie sytuacja jest jeszcze gorsza.

–U nas właściwie ofiarą pustynnienia padł cały kraj. Uciekać można już tylko za granicę – mówi Mohammad Maiga z Mali.

Ocieplenie sprzyja islamistom

To jeden z powodów, dla których rośnie emigracja do Europy. Niemający już nic do stracenia ludzie decydują się na niebezpieczną wyprawę przez Saharę i dalej przeprawę tratwami przez Morze Śródziemne. Część dociera do takich wysp jak włoska Lampedusa. Inni giną na morzu. W ten sposób Europa pośrednio odczuwa skutki ocieplenia, do którego sama się przyczynia.

Maiga twierdzi jednak, że zmiany klimatyczne powodują jeszcze bardziej dramatyczne skutki.

– Młodzi ludzie, którzy nie mają żadnych perspektyw utrzymania się z roli, stają się idealnym narybkiem dla organizacji ekstremistycznych, przede wszystkim Islamistów – ostrzega. Na początku roku właśnie z tego powodu Francja zdecydowała się na interwencję w północnej części kraju.

Afryka po części też jest jednak winna. To przyznają jednomyślnie wszyscy działacze afrykańskich organizacji ekologicznych, z którymi udało się rozmawiać „Rz". Ogromna część pomocy międzynarodowej, jaka trafia do Afryki, zamiast służyć walce ze skutkami ocieplenia klimatu, idzie na budowę willi i zakup limuzyn dla rządzących.

– Korupcja jest wszechobecna – podkreśla Joseph Kogbe z Togo.

Gdy jednak pieniądze uda się uratować przed kradzieżą, ich efekt w warunkach afrykańskich jest ogromny. Tak było np. z funduszami dla Senegalu, dzięki którym powstały tamy zabezpieczające przed rosnącym poziomem morza i system kanalizacji w drugim co do wielkości mieście kraju. Koszt: 10 mln euro, 1 procent funduszy strukturalnych, które otrzymuje każdego roku Polska.

– W 2009 roku Europa i Ameryka obiecały uruchomić wart 100 mld dolarów fundusz dla państw poszkodowanych zmianami klimatycznymi. Do tej pory nie przelano nic – mówi Ibrahim Mbamoko.

Działacze z Afryki twierdzą, że nie zostali wpuszczeni na spotkanie przygotowawcze przed szczytem w Warszawie, choć poza przedstawicielami rządów uczestniczyli w nim wysłannicy koncernów sponsorujących szczyt. Wielu nie otrzymało także akredytacji na samo spotkanie na Stadionie Narodowym.

– Powiedziano nam, że mieści się tu nie więcej niż 10–12 tys. osób. A przecież na koncert Madonny wpuszczono wielokrotnie więcej – żalą się nasi rozmówcy.

Wielu z nich zaczyna wręcz podejrzewać, że Polska postarała się o organizację szczytu, aby obronić prawo do spalania węgla, źródła 90 proc. wytwarzanej w naszym kraju elektryczności.

– Głodówka Nadareva Sano to ekstremalny krok. Pytanie, czy bez tego ktoś w ogóle nas zauważy – zastanawia się Ibrahim Mbamoko.

Pierwszy przestał jeść szef delegacji Filipin, Nadarev Sano. Poruszony tragedią swoich rodaków po uderzeniu tajfunu Hayian zapowiedział, że nie przyjmie pokarmu, dopóki w Warszawie nie zostanie podjęta wiążąca decyzja o ograniczeniu emisji dwutlenku węgla i uruchomieniu funduszy na pomoc dla dotkniętych ociepleniem krajów. Wczoraj na Stadionie Narodowym głodowało już przeszło czterdzieści osób, także z krajów afrykańskich.

– Skutki ocieplenia klimatu zaczynają się z pozoru niewinnie, od przesunięcia pory deszczowej z lutego–marca na maj–czerwiec. Ale dla rolników – a oni stanowią 70 proc. mieszkańców Afryki subsaharyjskiej– to jest tragedia – tłumaczy „Rz" Joseph Yaovi, który przyjechał z Togo.

Pozostało 89% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1005
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1003
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1002
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1001
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1000