Cztery godziny to maksymalny czas, jaki może upłynąć od pobrania serca z ciała dawcy do wszczepienia go do organizmu biorcy. Niewiele, jeśli z Warszawy trzeba po nie jechać np. do Zamościa. Dlatego jeśli nie można skorzystać z pomocy wojska, które od lat wozi serca za darmo podczas Akcji Serce, zespół Kliniki Kardiochirurgii i Transplantologii Instytutu Kardiologii w Aninie płaci za prywatny transport lotniczy. Kurs w obie strony kosztuje ok. 20 tys. zł. To i tak dwa razy mniej niż w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym (LPR), które organy może przewozić tylko komercyjnie, bo Narodowy Fundusz Zdrowia płaci jedynie za transport pacjenta. Doktor Adam Paruski, koordynator transplantacyjny w Instytucie Kardiologii, przyznaje, że wycena takiego kursu w NFZ bardzo ułatwiłaby sprawę.
Dawców wciąż jak na lekarstwo
Wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski, który pracuje nad nowelizacją ustawy o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów, deklaruje w rozmowie z „Rzeczpospolitą", że resort zdrowia weźmie to pod uwagę.
– Być może nastąpi także korekta wyceny samego przeszczepienia narządu – mówi Gadomski.
To istotne, bo dzisiejsze 136 tys. zł, na jakie Fundusz wycenił transplantację serca, nie pokrywa wszystkich zobowiązań ośrodka przeszczepiającego.
– Jeśli musimy zamawiać komercyjny lot po serce, to zabierze on 15 proc. kosztów, jakie za procedurę zwraca NFZ. Tym bardziej że nie ma takiego miejsca w Polsce, do którego nie latalibyśmy po serce – tłumaczy prof. Mariusz Kuśmierczyk, kierownik Kliniki Kardiochirurgii i Transplantologii Instytutu Kardiologii. Jego zespół tylko w tym roku przeszczepił 30 serc (więcej transplantacji było jedynie w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu – 51).