W niedzielę Biały Dom poinformował o wycofaniu żołnierzy USA z terenów, które miały być celem ofensywy sił tureckich, a które zajmowane są przez Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), sojuszników USA w walce z Daesh.
Turcy rozpoczętą w środę ofensywę uzasadniają koniecznością stworzenia strefy bezpieczeństwa na turecko-syryjskim pograniczu. Celem ofensywy są właśnie jednostki SDF - są one tworzone głównie przez kurdyjskie Powszechne Jednostki Ochrony (YPG), które według Turcji stanowią przedłużenie zdelegalizowanej przez Ankarę i uznanej za organizację terrorystyczną Partii Pracujących Kurdystanu. Kurdowie z SDF decyzję USA o wycofaniu żołnierzy z pogranicza określili mianem "ciosu w plecy".
Krytycy Trumpa uważają, że do ofensywy nie doszłoby, gdyby Trump nie wycofał amerykańskich żołnierzy z obszarów, na których prowadzona jest ofensywa. Istnieją obawy, że Turcja przeprowadzi czystki etniczne na zajmowanych terenach.
W piątek rano tureckie myśliwce i artyleria uderzyła na obszary w rejonie Ras al-Ajn, jednego z dwóch przygranicznych miast, które znajduje się w centrum tureckiej ofensywy. Strzały były słyszane także wewnątrz miasta - podaje Reuters, powołując się na informacje od swojego dziennikarza.
Korespondent Reutersa podaje, że konwój 20 wozów opancerzonych z wspieranymi przez Turcję syryjskimi rebeliantami z Syryjskiej Armii Narodowej, który wjechał do przygranicznego miasta Ceylanpinar w Turcji. Niektórzy z nich mieli krzyczeć "Allahu Akbar" i machać syryjskimi flagami. Rebelianci mieli zmierzać do Ras al-Ajn.