Opublikowana w poniedziałek analiza Europejskiego Centrum Badań nad Gospodarką (ZEW) z Mannheim to już drugie po szacunkach Bloomberga ostrzeżenie przed poważnymi skutkami finansowymi dla Warszawy zaproponowanego 18 maja przez kanclerz Niemiec i prezydenta Francji Funduszu Odbudowy Unii po pandemii.
Poprzeć Austrię
Jednak wedle tego dokumentu nasz kraj nie tylko miałby znaleźć się w gronie państw, które wyłożą najwięcej na wart 500 mld euro program pomocowy, ale wręcz byłby tym państwem, które na to poświęci najwięcej w relacji do PKB. To 1,96 proc. PKB (dopłata netto 10,39 mld euro przez cały czas trwania programu) wobec 0,68 proc. PKB, gdy idzie o Niemcy. Bo choć nasz kraj miałby otrzymać wsparcie 10,86 mld euro, to jego składka do tej inicjatywy (21,28 mld euro) byłaby niepomiernie większa.
Wielkimi wygranymi okazałyby się natomiast kraje południa Europy: Grecja (zysk netto 4,16 mld euro, 2,22 proc. PKB), Włochy (25,28 mld euro subwencji netto, 1,44 proc. PKB) i Hiszpania (13,73 mld euro na plusie, 1,10 proc. PKB).
Skąd takie szacunki?
– Fundusz Odbudowy nie działa jak pomoc strukturalna. Jego założeniem nie jest wsparcie biedniejszych krajów przez bogatsze. To raczej polisa ubezpieczeniowa na złe czasy. Dziś to południe Europy najbardziej zostało dotknięte przez pandemię, ale jutro może się okazać, że Polska najbardziej straciła na jakimś kataklizmie i to ona otrzyma wsparcie – mówi „Rzeczpospolitej" dyrektor ZEW profesor Friedrich Heinemann. – Włochy przez lata nie przeprowadzały reform, zgoda, ale tym razem znalazły się w kłopotach z powodu pecha, bo wirus dosięgnął je przed Polską czy Niemcami – dodaje.