Ogłaszając wycofanie się z komentowania bieżącej polityki, prof. Marek Migalski stwierdził, że politologia powinna teraz zostać zastąpiona czymś w rodzaju sowietologii. Za czasów ZSRS kremlinolodzy z tego, kto stoi obok tow. Breżniewa, wyciągali wnioski, kto w partyjnej hierarchii idzie w górę a kto w dół. Migalski twierdzi, że po zwycięstwie Andrzeja Dudy na trzy lata skończy się polityka, więc politolog nie będzie miał zajęcia. Pozostanie jedynie obserwowanie i komentowanie sporów poszczególnych frakcji w ramach obozu prawicy. Być może jest w tym trochę publicystycznej przesady, ale ta metafora nie jest pozbawiona pewnej dozy trafności.
Mogliśmy się zresztą o tym przekonać już pierwszego dnia po wyborach, gdy w głównym wydaniu „Dziennika Telewizyjnego" zaatakowany został premier Mateusz Morawiecki. Długi materiał nie był żadną informacją, lecz publicystycznymi rozważaniami na temat skandalu, jakim zdaniem jego autora jest to, że Kancelaria Premiera wykupywała ogłoszenia w prasie, która krytykowała rząd. Jako ilustrację podano ogłoszenia dotyczące walki z koronawirusem w „Fakcie" i „Polityce". Pracujący w publicznej telewizji Jacek Łęski komentował, że trudno zrozumieć, „dlaczego tego typu media dostają publiczne finansowanie".
Za blisko Dudy
Ekipie „Dziennika Telewizyjnego" nie przyszło do głowy, że celem szerokiej akcji informacyjnej dotyczącej pandemii było dotarcie do jak najszerszej grupy odbiorców. Podobnie jak celem ogłoszeń o tarczy antykryzysowej było dotarcie do milionów przedsiębiorców z informacją o możliwym wsparciu. Nie, w ich rozumowaniu ogłoszenie powinno być nagrodą za polityczną wierność i kadzenie rządowi. Dlatego wykupywanie reklamy nazywają publicznym finansowaniem. To zresztą dużo mówi o tym, jak kierujący telewizją rozumieją rolę mediów w demokratycznym państwie.
Przyczyna ataku na premiera jest jasna. Mateusz Morawiecki zaangażował się w kampanię Andrzeja Dudy. Zresztą zdaniem opozycji za bardzo. Od połowy czerwca ani razu nie spotkał się rząd, ponieważ premier i jego współpracownicy objeżdżali kraj, ogłaszając kolejne lokalne inwestycje czy przekazując niektórym samorządowcom promesy rządowych pieniędzy na ich sfinansowanie. Szef rządu może się więc czuć współautorem sukcesu Dudy. I właśnie dlatego zaatakował go szef telewizji Jacek Kurski – by premier nie poczuł się zbyt pewnie. Nieprzypadkowo atak dotyczył reklam związanych z koronawirusem, bo to skuteczne poradzenie sobie przez rząd z epidemią było jedną z przyczyn wyborczego sukcesu prezydenta. Podobnie zresztą jak wymyślona i przeprowadzona przez Morawieckiego i jego ludzi tarcza antykryzysowa, którą również sprawnie wykorzystywano w kampanii, by pokazywać, ile dzięki niej udało się uratować miejsc pracy, ile firm ocalono przed plajtą.
Od kilku dni w politycznych kuluarach krążyły plotki o tym, że tuż po wyborach Jarosław Kaczyński ma otrzymać od życzliwych listę ogłoszeń, które Morawiecki lub kojarzone z nim spółki wykupili w mediach, które obóz władzy uważa za nie swoje (skądinąd w „Wiadomościach" wyliczono dokładnie, że porządne media to „Sieci", „Gazeta Polska", Radio Maryja i Telewizja Trwam). Materiał w „Dzienniku Telewizyjnym" był więc publicznym odpaleniem tematu, którym niechętni Morawieckiemu politycy PiS postanowili zagrać.