Na tym nie koniec. Odwołanie powinno wskazywać wszystkie znane skarżącemu dowody na poparcie jego twierdzeń, pod rygorem utraty prawa do powoływania tych dowodów w dalszym postępowaniu. Ukarany nie może też w postępowaniu sądowym powoływać innych dowodów niż wskazane w odwołaniu. Jest jeden wyjątek: dowód nie był mu znany w chwili wniesienia odwołania.
Po wniesieniu odwołania sąd mógłby wstrzymać wykonanie zaskarżonego mandatu karnego. Natomiast po rozpoznaniu orzekałby o jego utrzymaniu w mocy albo go uchylał.
Sąd będzie mógł wymierzyć ukaranemu karę surowszą lub surowszego rodzaju oraz orzec środek karny. Od wydanego w pierwszej instancji wyroku zapadłego w wyniku rozpoznania odwołania ma przysługiwać apelacja do sądu okręgowego.
Dziś procedura wygląda inaczej. Obywatel, którego funkcjonariusz chce ukarać mandatem, ma prawo do odmowy jego przyjęcia. W takiej sytuacji policja przygotowuje wniosek o ukaranie i wysyła go do sądu. I to on decyduje o ewentualnej grzywnie i jej wysokości. Jest to sąd właściwy dla miejsca złamania przepisów. Sąd nie jest związany wcześniejszą decyzją policjanta, a ukarany może się stawić na rozprawę lub przesłać wyjaśnienia.
Najnowsza propozycja Prawa i Sprawiedliwości wywołała prawdziwą burzę. Opozycja nie ma wątpliwości, że w ten sposób rząd chce zastraszyć obywateli, którzy dziś – w czasie pandemii i licznych obostrzeń – coraz częściej odmawiają przyjęcia mandatu. Tym bardziej że sądy często stają po ich stronie, przyznając im rację, i o wymierzaniu kary nie ma mowy.
W projekcie znalazła się też inna propozycja. Posłowie PiS chcą, by referendarze sądowi mogli wymierzać kary nagany albo grzywny w postępowaniu nakazowym. Kompetencja ta ma być fakultatywna (w zależności od możliwości kadrowych w danym sądzie) i niezależna od możliwości wydawania wyroków nakazowych przez sąd.