O tak, ci wedle powszechnego mniemania są absolutnymi pariasami, niedotykalnymi. Rzadkie połączenie cymbała i świni. Ot, hybryda polska 2.0.
Zmieńmy na chwilę scenerię i poetykę. Oto bankiet po premierze teatralnej, panie w eleganckich kreacjach, panowie z wytwornymi drinkami w dłoniach. Small talk i grzecznościowe komplementy. Ślicznie ci w niebieskim, w ogóle się nie zmieniasz, niezła ta twoja nowa dziewczyna, a, to córka, przepraszam...
Tuż przed świętami po premierze „Ucha Prezesa" w Teatrze 6. Piętro nie było inaczej. Zachwycony grą jednego z aktorów podszedłem, przedstawiłem się i powiedziałam, że podziwiam. Chwilkę porozmawialiśmy i pożeglowaliśmy w różne strony. Dopadł mnie po godzinie. – Bo wie pan, ja tak gram, bo ja ich szczerze nienawidzę i robię wszystko, co mogę, aby już przestali rządzić! – błyszczące oczy zdradzały, że to nie żarty. – Ale wie pan, po co zaraz nienawidzić? Szkoda nerwów, nie wystarczy wyśmiewać? – palnąłem skonfundowany, próbując wrócić do niezobowiązującej atmosfery. – Pan nie rozumie, ja ich nienawidzę i to mnie napędza do tego, by pokazać ich jak najgorszymi. Dlatego tak gram! – perorował aktor.
Opowiadałem tę scenę znajomym, bo zrobiła na mnie wrażenie. Oto niemłody już człowiek, a nie rozhisteryzowany licealista, bez cienia zażenowania mówi o swej nienawiści. Ba, opowiada o niej tonem pełnym przekonania, iż my, ludzie cywilizowani odczuwamy to samo.
Zapewne teraz mój bankietowy rozmówca był pod Pałacem Kultury na wiecu milczenia po śmierci Pawła Adamowicza. Za kilka dni zobaczę go w telewizji lub usłyszę w radiu, jak wzywa do walki z mową nienawiści. Może nawet wywiadu w tej sprawie udzieli? I nie będzie miał przy tym poczucia hipokryzji. Wszak ta jego nienawiść jest zrozumiała, oczywista wręcz, a ci znienawidzeni w pełni na nią zasłużyli. Dopiero nienawiść drugiej strony, oj tak, ta jest dopiero koszmarna, przygnębiająca, straszna.