Nie zawieram znajomości z przypadkowo napotkanymi osobami. Jak ognia unikam spotkań klasowych. Gdy widzę kolegów, z którymi dawniej kopałem w piłkę, na wszelki wypadek przechodzę na drugą stronę ulicy. Nie bardzo obchodzą mnie koleje życia tych, których los przypadkowo wrzucił do „czwartej b" lub sprawił, że sto lat temu wspólnie korzystaliśmy z rozrywek przeznaczonych dla dorosłych. Wspomnienia zostawiam za sobą.
Ze Zdzisiem Niewieskim było inaczej. Znałem go bowiem nie tylko z liceum, ale także z tekstów publikowanych w pismach branżowych, do których i ja od czasu do czasu starałem się coś napisać. Spotkaliśmy się przypadkiem, w pociągu, w tym samym przedziale. Jechałem do Białegostoku, dr Niewieski dalej, do Uniwersytetu w Popielnie, na którym wykłada kulturoznawstwo.
Uniwersytet jako terapia
Właściwie od razu przeszedł do tematu, mnąc ze zdenerwowania bilet. – Przyjęto na mój uniwersytet, na kulturoznawstwo osobę z zespołem Aspergera – opowiadał z przejęciem. – Teraz ją uczę. Sęk w tym, że właściwie na każde zajęcia idę z duszą na ramieniu, zastanawiając się, jaką tym razem urządzi mi niespodziankę niezrównoważony student. Na przykład ostatnio, w ramach komentarza do tematu zajęć (mówiliśmy o „Balladynie" Słowackiego), rozdzierająco wykrzyczał „Błąd!!!", wijąc się nieomal w paroksyzmach ataku epileptycznego. Innym razem machał do mnie przez całe zajęcia, kiedy indziej chodził po sali, przyglądając się wywieszonym w niej fotografiom, po czym wyszedł trzasnąwszy drzwiami. Na wykładzie mojego kolegi heilował, ilekroć padło słowo „Żyd". Przerywa w pół zdania i zadaje pytania, nie licząc się ani z tokiem, ani z logiką zajęć. Kiedy wspomniałem o seksie – a o seksie nie sposób milczeć, wykładając o starożytnym Rzymie – zarżał jak koń. Takie buty. Zrezygnowałem na wykładzie z ironii, której student ten w ogóle nie chwyta. Muszę wykładać temat w grubym uproszczeniu, bez niuansów. Mówiąc krótko, on po prostu uniemożliwia swobodne prowadzenie zajęć. Tracą na tym pozostali studenci, ponieważ siłą rzeczy biorą udział w zajęciach mocno uproszczonych, jednowymiarowych. Czy dostrzegają to? Część tak, inni mają to gdzieś lub są tak zahukani przez ideologię poprawnościową, że biorą stronę wariata. Przeważnie skupiają się na tym, co on zaraz „wymyśli" i jak ja na to zareaguję. Jest zabawa.
A teraz wyobraź go sobie w czytelni uniwersyteckiej, gdzie najmniejszy szmer wpływa na koncentrację wielu czytających. Czy myślisz, że zdolny jest zrozumieć, na czym polega w takich miejscach prawo do ciszy? Chory psychicznie student niczego (poza wątpliwą odmianą socjalizacji) nie zyskuje na moich zajęciach, gdyż nie potrafię go niczego nauczyć. Ma dobrą pamięć, ale nie chwyta abstrakcyjnych pojęć. Poza tym, jak mam uczyć etyki kogoś z aspergerem?