Cel jest szczytny: jakość środowiska i sprawne powtórne wykorzystanie odpadów. O to, żeby np. butelka trafiła do odpowiedniego pojemnika, mieli zadbać ci, którzy śmieci produkują, np. mieszkańcy bloków i domów jednorodzinnych.
Czytaj także: Monitoring przy śmietniku? To nic nie da
Do dzielenia śmieci miały nakłaniać niższe opłaty. Segregacja nie była jednak obowiązkowa. Jak wskazuje moje doświadczenie, zachęty finansowe dają niewiele. Bo jeśli ktoś nie jest pozytywnie zakręcony na punkcie ekologii, to segregacja śmieci jest dla niego niechcianą uciążliwością.
Teraz jednak obywatele mają segregować i basta. Tak wynika z przepisów przygotowywanych przez rząd. Jeśli firma wywożąca śmieci stwierdzi, że np. w pojemniku na szkło są też opakowania plastikowe, to poinformuje o tym gminę, która opłaty za wywóz śmieci radykalnie podniesie. Wszystkim. Wystarczy więc jeden złośliwy sąsiad albo chwila roztargnienia, żeby całe osiedle zostało ukarane. Czyli czeka nas zaglądanie sobie nawzajem w worki, kłótnie przy śmietniku i inne takie koszmarki. Przez chwilę na pewno świadomość niebywałej wagi segregacji wzrośnie, ale głównie za sprawą tego, że wszyscy mieszkańcy dostaną po kieszeni za jednego niesolidnego lub roztargnionego sąsiada. Potem przestaną segregować, bo skoro i tak płacą więcej... I tak słuszna skądinąd idea ratowania planety nie trafi pod strzechy.