Spór związany z kredytami frankowymi ciągnie się od kilkunastu lat, a zwłaszcza od wzrostu kursu franka w roku 2015. Według Komisji Nadzoru Finansowego (KNF), w zależności od tego, jakie rozstrzygnięcia przyjmą w tej sprawie sądy, straty dla sektora bankowego mogą sięgać od 35 do 234 mld zł (do 10 proc. PKB).
Problem, który trzeba rozwiązać
W przypadku rozstrzygnięć skrajnie niekorzystnych dla banków oznaczałoby to ryzyko ich bankructw, kryzys finansowy i potężną recesję. Aby uniknąć katastrofy, polscy podatnicy musieliby złożyć się na pokrycie strat banków, nawet jeśli w ogóle nie byli ich klientami. Ale jednocześnie przedłużający się stan niepewności prawnej też odciska negatywne piętno na funkcjonowaniu systemu bankowego, a realna groźba masowego unieważnienia umów może podważać podstawy funkcjonowania sektora bankowego. Problem musi więc zostać rozwiązany.
Zdumiewające, że mimo tak ogromnej skali problemu państwo polskie od lat pozostawało w tej sprawie bierne. Rozwiązania nie zaproponowała ani władza ustawodawcza, ani wykonawcza, a radą udzieloną przez polityków było ostatecznie to, by frankowicze „szli do sądów". Dopiero gdy sprawa dotarła do Sądu Najwyższego, którego decyzje wyznaczą kierunek orzecznictwa w sprawach setek tysięcy klientów banków, dwie instytucje odpowiedzialne za stabilność finansową kraju (NBP i KNF) przedstawiły wreszcie w jasny sposób swój pogląd.
Lepiej późno niż wcale, chciałoby się rzec. Tym bardziej że obu tych instytucji nie można oskarżyć o to, że „działają na zlecenie banków" (oskarżany o to jest natychmiast każdy, kto ośmieli się kwestionować całkowitą rację frankowiczów). A w dodatku obie opinie przesłane do Sądu Najwyższego uważam za rzetelne i dobrze przygotowane.
Co mówią opinie NBP i KNF?
Po pierwsze, obie instytucje zwracają uwagę na fakt, że prawdziwą przyczyną problemu nie są wcale wadliwie skonstruowane umowy, ale niespodziewane osłabienie kursu złotego wywołane globalnym kryzysem finansowym. Skutkiem tego zrealizowało się związane z umowami ryzyko kursowe, o którym kredytobiorcy zgodnie z prawem musieli zostać poinformowani. Oczywiście, nie oznacza to, że we wszystkich przypadkach obowiązek ten został w pełni zrealizowany, ani nie przekreśla argumentu o nadmiernym obciążeniu klientów ryzykiem, którego mogli w pełni nie rozumieć.