W Sejmie waży się kształt nowej ustawy deweloperskiej. W środę wieczorem przewidziane jest jej drugie czytanie.
Od początku tygodnia zarówno przedstawiciele środowisk branżowych, jak i strona rządowa intensywnie przekonują do swoich racji. Pierwsi domagają się zmian i wskazują potencjalne niebezpieczeństwa planowanych regulacji, drudzy argumentują, że ustawa, kluczowa dla ochrony nabywców nieruchomości z rynku pierwotnego, musi zostać zastąpiona nowym aktem, który jeszcze bardziej chronić będzie konsumentów – na wypadek dekoniunktury w mieszkaniówce.
Oś sporu koncentruje się na DFG, a dokładnie na wysokości składek, jakie mają być na niego odprowadzane od lokali kupowanych od deweloperów. Projekt ustawy zakłada, że składki do funduszu będą wpłacali deweloperzy jako określony procent każdej wpłaty klientów na otwarty lub zamknięty rachunek powierniczy (na wypadek m.in. swojej upadłości). Ustawodawca proponuje, aby dla tego pierwszego maksymalna stawka wynosiła 2 proc., a dla drugiego 0,2 proc. ceny mieszkania. Wartość tej stawki będzie mogła być niższa, jeśli tak zdecyduje w rozporządzeniu minister właściwy do spraw budownictwa. Składki będą bezzwrotne.
To rozwiązanie oraz inne zawarte w projekcie propozycje podniosą ceny mieszkań o 5 proc. – uważa m.in. Wielkopolska Izba Budownictwa. Polski Związek Firm Deweloperskich (PZFD) podaje niższą skalę. Jednak obie organizacje wskazują, że maksymalna wysokość składki na DFG spowoduje, że fundusz w pierwszym roku funkcjonowania będzie mógł zebrać z rynku ogromne środki finansowe – przekraczające nawet miliard złotych. A uzasadnienia brak.
– Nie jesteśmy przeciwnikiem DFG. Chcemy jednak, by składka była określona na racjonalnym poziomie – mówił we wtorek na parlamentarnym zespole ds. ochrony praw konsumentów i przedsiębiorców Konrad Płochocki, radca prawny i dyrektor generalny PZFD.