Moda na eksplorowanie opuszczonych nieruchomości – tzw. urbex – rozprzestrzenia się w Polsce w lawinowym tempie. Zjawisko do tej pory znane nielicznym zapaleńcom od trzech lat przybiera na sile i znaczeniu.
Pasjonaci miejskiej eksploracji (ang. urban exploration) potrafią wycierpieć wiele, przejechać setki kilometrów, a nawet narazić się na konflikt z prawem, aby w zapomnianym przez świat miejscu odbywać niecodzienne podróże. Wyposażeni w latarki, rękawice, czasem hełmy i maski zapuszczają się w głąb nieużywanych budynków. Dokumentują wszystko, co zobaczą. Zwykle za pomocą zdjęć, coraz częściej filmów.
– Przygodę z urbexem zaczęliśmy pięć lat temu, kiedy eksploracja miejska była o wiele mniej popularna niż teraz. Chyba każdy jako dziecko wchodził do opuszczonych miejsc i miał z tego frajdę – mówią twórcy Urbex History, popularnego kanału na YouTubie.
Podróże z dreszczykiem
Trzej przyjaciele tworzący serię półprofesjonalnych filmików o miejskiej eksploracji byli już m.in. na Ukrainie, w Czarnobylu, w Japonii i bardzo wielu miejscach w Polsce.
Hitem wśród osób zainteresowanych urbexem okazała się sfilmowana – również z drona – wyprawa zespołu Urbex History do wyludnionej polskiej wsi Żukowice. Jak mówią eksploratorzy, jest to „mały, polski Czarnobyl". Ta budząca grozę nazwa ma być zachętą do podróży.