Kiedy ogląda się taki mecz można zapomnieć, że jest się obiektywnym dziennikarzem. Pewnie większość kibicowała Bayernowi, życząc jak najlepiej Robertowi Lewandowskiemu. Ja też i to chyba nie jest sprzeniewierzenie się zasadom dziennikarstwa.
Mecz był bardzo dobry, co nie zawsze zdarza się w finale. Na boisku kilku mistrzów świata, w obydwu drużynach nie było słabych graczy, bo na tym poziomie już ich nie ma. To był zupełnie inny mecz niż ten, w którym Bayern wbił Barcelonie osiem bramek. Powtórka nie wchodziła w grę. Dzisiejsza Barcelona w porównaniu z PSG to druga kategoria.
Przeczytaj także: Lewandowski dogonił marzenie
Bawarczycy dali sobie radę z Leo Messim, teraz musieli ograniczyć ruchy aż trzech megagwiazd w linii napadu: Neymara, Kyliana Mbappe i Angela Di Marii. I zrobili to. Siła Bayernu to organizacja. Wielcy piłkarze grający dla drużyny to recepta na sukces. Indywidualne popisy niewiele w takich meczach dają. Wcześniej bezradnie rozkładał ręce Messi, teraz równie nieskuteczni okazali się Neymar i Mbappe.
Z całego meczu zapamięta się jeden drybling Mbappe w polu karnym, zakończony na trzecim obrońcy. Asekuracja stanowiła jeden z fundamentów zwycięstwa. Niemcy włożyli w walkę wszystkie siły, walczyli od początku do końca na każdym skrawku boiska. Najpierw dążyli do zdobycia bramki, a kiedy już się udało - nie ograniczali się do obrony. PSG nie mogło nawet swobodnie rozpoczynać akcji od swojego pola karnego, ponieważ od razu tam przeszkadzali im przeciwnicy. Ile siły trzeba włożyć, żeby tak grać przez półtorej godziny, w wysokiej temperaturze Lizbony?