Wybuch pandemii mocno uderzył w kluby piłkarskie. Szczególnie odczuły całą sytuację te, na których meczach jest zazwyczaj sporo kibiców, czyli m.in. Legia Warszawa, Lech Poznań czy Wisła Kraków. – Brak przychodów, chociażby z dnia meczowego czy ze sprzedaży karnetów i biletów, w znaczący sposób wpłynął na funkcjonowanie klubu i zmusił do znacznych modyfikacji założeń budżetowych – przyznaje Karolina Biedrzycka, rzeczniczka Wisły Kraków.
Czytaj także: Niewykorzystany potencjał polskiej Ekstraklasy
Szukanie oszczędności
Utrata wpływów z tzw. dnia meczowego, który obok pieniędzy z transmisji telewizyjnych oraz umów sponsorskich jest jednym z trzech głównych źródeł dochodów klubów Ekstraklasy, skutkowała zdecydowanymi działaniami.
Już 27 marca 2020 r. Rada Nadzorcza Ekstraklasy SA, na wniosek wszystkich klubów, podjęła uchwałę „o zasadach ograniczania wynagrodzenia zawodników w związku z nadzwyczajnymi okolicznościami w kraju spowodowanymi przez pandemię koronawirusa". Kluby zostały uprawnione do obniżenia wynagrodzenia piłkarzy o 50 proc. W grupie klubów, które jako pierwsze zredukowały o połowę wynagrodzenia, były Wisła Kraków, Wisła Płock, Lech Poznań, Jagiellonia Białystok i ŁKS Łódź.
Nie wszyscy chcieli się zgodzić na tak drastyczne cięcia. Szczególnie dotyczyło to zagranicznych zawodników. – Ich kontrakty podlegają FIFA, a więc innym sądom. Ich sprawy byłyby rozpatrywane inaczej. Trzeba też jednak powiedzieć, że oni najbardziej w całej sytuacji dostali po tyłku. Przez cały pierwszy lockdown byli na miejscu, pozamykani w mieszkaniach, często bez najbliższych. Kluby nie pozwalały im na wyjazdy, bo bały się potem przymusowej kwarantanny – wspomina Szymon Matuszek, doświadczony ligowy zawodnik, obecnie kapitan walczącej o awans do Ekstraklasy Miedzi Legnica. – Z nami, zawodnikami krajowymi, była inna sprawa. My podlegamy PZPN i UEFA. Myśleliśmy o dobru klubu, w którym się grało. A dla przyjezdnych to kolejny przystanek i pracodawca, do którego nie jedzie się, jak w Hiszpanii, dla warunków życia, ale po pieniądze i żeby się wybić indywidualnie. A tutaj trafili na okres, że nie dość, że nie można tego osiągnąć, to jeszcze zabiera im się pieniądze. Trzeba na to spojrzeć z innej perspektywy – dodaje Matuszek.