Panie profesorze, kryzys w ochronie zdrowia to truizm. Czym się kierować, by go przezwyciężyć?
Prawdą. Należę do pokolenia, które z przyjemnością czytało Stefana Żeromskiego – bez konieczności uchwalania do tego ustawy patriotycznej – i czymś dla mnie zwykłym jest szacunek dla prawdy. Zaryzykuję tezę, że większość młodych ludzi z nurtem, którego częścią był Żeromski, kojarzy przede wszystkim pracę u podstaw. Nie pamiętam takiego momentu w mojej wieloletniej historii lekarskiej, w której ochrona zdrowia nie byłaby w kryzysie czy też chyliła się ku upadkowi. Zawsze tak było. A to znaczy, że potrzebujemy wprowadzania wielu małych zmian, krok po kroku. Potrzebujemy ewolucji, a nie rewolucji. Proszę zapytać dowolnej pielęgniarki czy pielęgniarza z naszego szpitala na Banacha. Większość ludzi tam pracujących chce przede wszystkim spokoju, przewidywalności i zatroszczenia się o ich codzienne wyzwania.
Był pan konsultantem krajowym w dziedzinie zdrowia publicznego. Czym się zajmuje zdrowie publiczne?
To dziedzina, która zajmuje się „wszystkim”. To meta-specjalizacja przyjmująca odpowiedzialność, by „wszystko” w ochronie zdrowia służyło najlepiej zdrowiu w długoterminowej perspektywie. Jej rangę podkreśla „własna” ustawa z 2015 r., która zmusza rządzących do wydatkowania środków, patrząc w przyszłość, a nie tylko łatając dziury. Natomiast moja osobista historia jest bardzo prosta. Zaczynałem jako lekarz wykonujący jedną z tradycyjnych specjalizacji – otolaryngologię, by następnie wejść w rewolucję naukową, w dyscypliny high-tech, takie jak alergologia i immunologia. A na koniec, jak wielu reformatorów borykających się z ograniczeniami, wróciłem do szkoły i zrobiłem specjalizację z zakresu zdrowia publicznego.
Czytaj więcej
Czy największej polskiej uczelni medycznej uda się wybrać rektora? Czy czeka nas kolejna odsłona dramatycznej walki o ten najważniejszy fotel w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Rozmowa z rektorem prof. Zbigniewem Gaciongiem.