Bez zgody na wakacje z lekarzem

NFZ nie chce finansować pacjentom skomplikowanych operacji za granicą. Polacy wyjeżdżają tylko na krótkie refundowane zabiegi.

Publikacja: 23.03.2015 21:09

Operacje zaćmy są za granicą o połowę tańsze niż w Polsce. I nie trzeba czekać w kolejce

Operacje zaćmy są za granicą o połowę tańsze niż w Polsce. I nie trzeba czekać w kolejce

Foto: AFP

Wiele hałasu o nic. Tak w skrócie można podsumować zmiany, które przyniosła polskim pacjentom dyrektywa o transgranicznym leczeniu. Regulacja zapowiadana w Parlamencie Europejskim jako „Schengen dla chorych" miała ułatwić im wyjazdy do innych państw na zagraniczne, refundowane leczenie.

Niemcy, Anglicy czy Hiszpanie może i skorzystali, ale polski rząd tak wdrożył unijne przepisy w październiku 2014 roku, że skutecznie zablokował Polakom operacje w innych krajach.

Wszystko przez to, że minister zdrowia nałożył na pacjentów obowiązek uzyskania z NFZ przed wyjazdem zgody na leczenie. Bez tego chory nie dostanie od Funduszu zwrotu kosztów operacji. Centrala NFZ przyznaje, że nie dysponuje jeszcze danymi o tym, ile zgód na leczenie za granicą wydał chorym NFZ, bo będą one znane po I kwartale 2015 r. Ale organizacje pacjenckie mówią, że na razie nikomu nie udało się uzyskać zgody.

Właśnie przekonuje się o tym jedna z matek, której dziecko potrzebuje specjalistycznej operacji ortopedycznej i założenia ortezy. W Polsce zabieg jest niedostępny. Kobieta zgłosiła się do NFZ z kompletem dokumentów i złożyła wniosek o zgodę na leczenie za granicą. Dokument wypełnił i podpisał ortopeda, wskazując, że dziecko potrzebuje tej operacji.

Mamy tylko fiata

Matka jednak usłyszała w NFZ, że są marne szanse na zgodę i że powinna i poszukać zastępczego zabiegu w Polsce. „Jak pani chce mercedesa, to proszę zapłacić sobie z własnej kieszeni. W Polsce proponujemy pani duże fiaty" – uzasadniła urzędniczka.

Matka i dziecko czekają teraz na opinię konsultanta krajowego. Ten ma ocenić, czy dziecko rzeczywiście potrzebuje operacji.

Z urzędniczą machiną walczy też 59-letnia pacjentka z Krakowa. Musi szybko się dostać na operację endoprotezoplastyki stawu biodrowego. Ma problemy z chodzeniem i nie może pracować. Owszem, może przejść refundowany zabieg w szpitalu w Krakowie, ale... w 2019 r. Prywatnie kosztuje to 20 tys. zł.

Kobieta długo czekała na wizytę u ortopedy, który wypełni wniosek i zarekomenduje leczenie. Gdy już jej się udało, NFZ nakazał jej uzupełnić dokumenty. Urzędnicy wskazali, że ortopeda musi podać m.in., ile pacjentka może maksymalnie czekać na operację w Polsce.

– Główna przeszkoda dla pacjentów to trudności z wpisaniem się w kolejkę i niemożliwość dotarcia do lekarza ubezpieczenia zdrowotnego, który chciałby wypełnić wniosek – mówi Piotr Piotrowski z Fundacji 1 Czerwca.

Szkopuł w tym, że medykiem ubezpieczenia zdrowotnego jest tylko ten posiadający umowę z NFZ lub pracujący w placówce kontraktującej z Funduszem.

– W kraju jest niewielu specjalistów przyjmujących w prywatnych gabinetach i dodatkowo na umowie z NFZ. A do poradni przyszpitalnej trzeba czekać kilka miesięcy – dodaje Piotrowski. Zaznacza, że polskie przepisy są dyskryminujące.

– Bo w Wielkiej Brytanii wniosek do odpowiednika NFZ o zgodę na leczenie zagraniczne może wypełnić lekarz rodzinny, do którego nietrudno się dostać nawet u nas – mówi.

Szybciej i taniej

Nawet jeśli pacjent dostanie się już do specjalisty przyjmującego w ramach kontraktu z NFZ, ten niechętnie wypełnia wniosek.

– Pomagałem człowiekowi, który chciał, by jego żona pojechała na operację serca do Niemiec. Kardiolog nie chciał jednak wypełnić dokumentów. Lekarze boją się kontroli z NFZ, bo muszą uzasadniać, dlaczego wysłali pacjenta na leczenie i narazili NFZ na wydatki – tłumaczy Piotrowski.

Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, przyznaje, że nic nie wie o trudnościach pacjentów: – Wnioski, które trzeba wypełnić, to kolejna biurokracja, którą lekarze są obciążani. Stąd może wynikać ich zniechęcenie. Od takich czynności w innych krajach są sekretarki medyczne. W Polsce zbyt wiele czasu zabiera się lekarzowi na papierologię – tłumaczy Maciej Hamankiewicz.

O ile jednak pacjenci mają trudności z wyjazdami na skomplikowane, trwające kilka dni operacje za granicą, o tyle dużo łatwiej jest z leczeniem w trybie jednego dnia. Bo jeśli hospitalizacja pacjenta w zagranicznej placówce medycznej nie trwa dłużej niż 24 godziny, to nie musi on nawet pytać o zgodę NFZ na taki wyjazd. Jedzie na zabieg, bierze fakturę, płaci z własnej kieszeni, a później składa wniosek do Funduszu o zwrot kosztów leczenia. W te jednodniowe operacje idealnie wpisują się zabiegi usunięcia zaćmy.

Od października 2014, czyli od kiedy zaczęły obowiązywać przepisy transgraniczne, do NFZ wpłynęło 620 wniosków o zwrot kosztów leczenia. Prawie 80 proc. z nich dotyczy zaćmy. A Polacy chętnie jeżdżą usuwać ją do Czech. Do czeskiej sieci klinik Gemini na zabieg pojechało już 200 polskich pacjentów. Nie ma tam kolejek, a całkowity czas pobytu pacjenta w klinice wynosi trzy godziny.

Dodatkowo zabieg jest o połowę tańszy niż w polskich klinikach, co oznacza, że i NFZ ponosi niższe koszty z tytułu refundacji.

Zdrowie
Powstała pierwsza lista leków krytycznych. Ministerstwo Zdrowia chce zabezpieczyć pacjentów
Materiał Promocyjny
Koszty leczenia w przypadku urazów na stoku potrafią poważnie zaskoczyć
Ochrona zdrowia
Współpraca, determinacja, ludzie i ciężka praca
Zdrowie
"Czarodziejska różdżka" Leszczyny. Bez wotum nieufności wobec minister zdrowia
Zdrowie
Zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży - o co zadbać i czego się wystrzegać