Niemal całą środę trwały rozmowy władz PiS w sprawie planów na wybory prezydenckie. – Nic pewnego nie można powiedzieć – to najczęściej słyszana odpowiedź, gdy pytaliśmy polityków partii rządzącej.
Senat odrzucił ustawę wprowadzającą powszechne głosowanie korespondencyjne, a jego stanowisko w środę wieczorem miało trafić do Sejmu. A tu grupa polityków Porozumienia z Jarosławem Gowinem na czele jest na tyle liczna, że może wraz z opozycją doprowadzić do upadku ustawy. Porażka w głosowaniu oznaczałaby w praktyce utratę kontroli przez PiS w Sejmie. Dlatego nie ma stuprocentowej pewności, że do głosowania dojdzie, chociaż większość naszych rozmówców jest przekonana, że tak się jednak stanie.
Komentarz Michała Szułdrzyńskiego: Czy prezes przyzna się do błędu
W tej sytuacji PiS ma na stole kilka możliwości. Po pierwsze, lansowane przez stronę rządową przesunięcie głosowania na 17 lub 23 maja, po drugie, wprowadzenie stanu klęski żywiołowej – za czym optuje opozycja, i po trzecie, rezygnacja z głosowania w maju, stwierdzenie nieważności wyborów przez SN. Tego, że także obóz władzy już nie wierzy w wybory w najbliższą niedzielę, dowodzi pytanie marszałek Sejmu Elżbiety Witek do Państwowej Komisji Wyborczej, czy jest możliwe przeprowadzenie tego dnia głosowania. Dostała odpowiedź, że nie.
Intencję PiS, czyli takie przesunięcie wyborów, by odbyły się jeszcze w maju, potwierdza drugie pytanie marszałek skierowane w środę do Trybunału Konstytucyjnego: czy zmiana terminu na 17 lub 23 maja będzie zgodna z konstytucją. I chociaż większość konstytucjonalistów przypomina, że TK od ponad 20 lat nie ma prawa wykładania konstytucji, to nierzadko przemycał on wykładnię w tzw. wyrokach zakresowych.