Amerykańskie wybory prezydenckie były obserwowane w Europie z wielką uwagą. Obserwowano je jednak z innymi oczekiwaniami wobec zwycięzcy. Wygrana Bidena została przyjęta z ulgą głównie w zachodniej części kontynentu. „Stara Europa" cieszy się od lat dywidendą pokojową po zakończeniu zimnej wojny. Czuje się bezpieczniej, oddzielona od tradycyjnych zagrożeń militarnych, po rozszerzeniu NATO i Unii na wschód. Ta część Europy jest zainteresowana powrotem amerykańskiej polityki do ideologicznych, ekonomicznych, klimatycznych czy społecznych problemów międzynarodowej agendy.
W tej części Europy największym zagrożeniem wydaje się być kwestionowanie lewicowo-liberalnej demokracji i domaganie się istnienia w życiu politycznym tradycyjnych wartości rodzinnych, religii (głównie chrześcijańskiej) oraz szeroko rozumianego światopoglądu konserwatywnego. Ta część Europy jest zainteresowana powrotem do swoiście rozumianego multilateralizmu. Do odtworzenia swojej pozycji jako ośrodka wyznaczającego normy i standardy zachowania międzynarodowego. Oczywiście też niemiecko-francuski motor Unii, lub inaczej mówiąc „europejska grupa trzymająca władzę", jest zainteresowany powrotem do dominującej pozycji ekonomicznej na kontynencie i w kontekście globalnym.
Pożądana ciągłość
Wśród lewicowo-liberalnych elit Europy panuje przekonanie, że nowa administracja Bidena wyjdzie na spotkanie tych oczekiwań. Rzeczywiście, pierwsze dekrety wykonawcze prezydenta amerykańskiego idą w tym kierunku w kilku dziedzinach. Europejczycy mogą doznać jednak zawodu, gdyż w wielu dziedzinach i na wielu kierunkach Biden może kontynuować politykę Trumpa.
Właśnie na kontynuację znacznej części polityki Trumpa przez administrację Bidena liczy wielu w Europie Środkowej i Wschodniej. Ta część Europy jest bardzo negatywnie doświadczona przez historię. Tu wiedzą, że bezpieczeństwo i niepodległość nie są dane raz na zawsze. Zatem aspekt bezpieczeństwa (sekiurytyzacja) jest uwzględniany w wielu dziedzinach życia. Ta cześć Europy nadal dostrzega tradycyjne zagrożenia militarne. Tu strategiczna pauza i pokojowa dywidenda po zakończeniu zimnej wojny została dawno zapomniana. Od 25 lat Rosja przypomina o swoich imperialnych ambicjach. Na Kaukazie, w Gruzji, Ukrainie czy Białorusi. Rosja nie rezygnuje również z ingerowania w sfery polityczne i ekonomiczne odległych państw. Zbrojenia, częste manewry wojskowe na olbrzymią skalę, incydenty wojskowe inicjowane przez rajdy samolotów czy okrętów podwodnych, masowe incydenty hakerskie/cybernetyczne oraz zmasowana propaganda z użyciem fake newsów niepokoi wiele państw Europy Środkowej i Wschodniej. Rosja od lat stosowała też strategię szantażu energetycznego. W tej części Europy mniej boimy się konsekwencji spalania węgla. Bardziej obawiamy się konsekwencji użycia rakiet Iskander czy zielonych ludzików przez Moskwę.
Mimo zarzutów o sprzyjanie Moskwie administracja Trumpa pozytywnie odpowiadała na obawy państw Europy Środkowej i Wschodniej w dziedzinie bezpieczeństwa. Trump nie tylko zrealizował rezultaty warszawskiego szczytu NATO z 2016. Kontynuował budowę amerykańskiej stałej bazy antyrakietowej w Polsce. Administracja Trumpa pozytywnie odpowiedziała też na problemy bezpieczeństwa energetycznego naszej części Europy. Od dwóch lat terminal LNG w Świnoujściu odbiera gaz z USA. W tym kontekście warto wspomnieć, iż za czasów tej administracji Amerykanie zdecydowanie opowiedzieli się przeciwko budowie niemiecko-rosyjskiego gazociągu Nord Stream 2. Podobnie jak my nie dostrzegli w nim ekologicznych wartości, lecz geopolityczny projekt, który może być instrumentalnie wykorzystany do szantażowania naszej części Europy.