Premier Beata Szydło nocnym tweetem pożegnała się z wyborcami. „Bez względu na wszystko najważniejsza jest Polska. Dbająca o rodzinę i wartości, bezpieczna. Wyrosła na fundamencie chrześcijańskim, tolerancyjna i otwarta. Nowoczesna i ambitna. To mój kraj. Przykład dla Europy i świata. Tacy jesteśmy Polacy". Te słowa nie pasują jednak do przekazu pani premier, który prezentowała obywatelom przez dwa lata. Czy zamykając Polskę przed uchodźcami, będąc głuchą na wezwania organizacji humanitarnych, a nawet polskiego Episkopatu, szefowa rządu chciała tę „otwartą i tolerancyjną" Polskę zniszczyć? Czy tolerancję miała na myśli, apelując do Europy, by powstała z kolan, bo w przeciwnym razie będzie „codziennie opłakiwać swoje dzieci"?
To już nieważne – polityczny wyrok został wydany i zgrana, także na forum Unii Europejskiej, karta zostanie zastąpiona przez nową i błyszczącą.
Ale wyrok ten, w świetle tendencji sondażowych, wydaje się nie tylko nielogiczny, ale nawet błędny. Zgodnie z sondażem przeprowadzonym przez IBRiS na zlecenie „Rzeczpospolitej" notowania premier Szydło są na tle całorocznych tendencji całkiem niezłe. Dziś 45 procent badanych popiera działania szefowej rządu, a 49,4 jest im przeciwnych. Tymczasem w sierpniu tego roku źle oceniało Beatę Szydło prawie 55 procent badanych, a dobrze zaledwie nieco ponad 40 procent. Co się stało, że do grupy przeciwników pani premier dołączył prezes PiS Jarosław Kaczyński?
Chodzi o autorytet. Beacie Szydło nie udało się bowiem w żaden sposób przekonać przede wszystkim własnego zaplecza politycznego, że warto na nią postawić. Z każdym dniem od wygłoszenia exposé jej pozycja w partii słabła. Nie udały się próby budowania własnego otoczenia politycznego. Wojnę o finanse państwa i koncepcje podatkowe przegrał choćby minister Henryk Kowalczyk.