Tak bardzo nie chciał zostać senatorem. Przekonał go dopiero prezydent Lech Kaczynski, by zajął miejsce po zmarłym nagle wiosną 2008 roku senatorze Andrzeju Tadeuszu Mazurkiewiczu. — Po co ci to Staszku — odradzała mu żona Alicja z którą konsultował wszystkie ważne decyzje. W tym czasie kolejny raz zasiadał już w ławach poselskich i nie chciał zamieniać ich na senackie. Tłumaczył, że w Sejmie tak wiele ma jeszcze do zrobienia dla Podkarpacia i Polski. Z wyborów uzupełniających w czerwcu 2008 roku partie uczyniły poligon polityczny. Zgłosiło się kilkunastu kandydatów. Okrężną drogą przez Podkarpacie na scenę polityczną chcieli wrócić m.in. Andrzej Lepper, Zygmunt Wrzodak, czy detektyw Krzysztof Rutkowski. PiS długo szukał odpowiedniego kandydata. Politycy tej partii doskonale wiedzieli, że na Podkarpaciu z Zającem nikt nie może wygrać, ale on nie chciał zamieniać ław poselskich na senatorskie. — Prezydentowi się nie odmawia — zdecydował po rozmowie z Lechem Kaczyńskim.
Odniósł druzgocące zwycięstwo. Otrzymał blisko połowę wszystkich oddanych głosów. Wiceszef klubu PO Grzegorz Dolniak (zginęli razem w katastrofie) mówił, że dla jego partii jest to lekcja, z której trzeba wyciągnąć wnioski i brać przykład ze Stanisława Zająca.
[srodtytul]Wszyscy kandydowali, a wygrywał Zając [/srodtytul]
Był osobą niezwykle lubianą na Podkarpaciu. W kolejnych wyborach do Sejmu uzyskiwał najlepszy wynik w regionie. Nawet w 2001 roku, gdy jako prezes ZCHN kandydował z listy rozbitej Akcji Wyborczej Solidarność, która nie przekroczyła progu wyborczego. Wyborcy z Podkarpacia nie zapomnieli jednak o Zającu i rok później w wyborach do sejmiku wojewódzkiego uzyskał najlepszy wynik w kraju - 17,6 procent oddanych głosów w okręgu. — Wszyscy kandydują, a i tak wygrywa Zając — komentowano.
Mieszkańcy kochali go za to co robił dla regionu. To dzięki niemu powstały w regionie cztery państwowe wyższe szkoły zawodowe, był głównym orędownikiem powstanie Uniwersytetu Rzeszowskiego. Od lat walczył o powstanie zbiornika retencyjnego Kąty-Myscowa w Beskidzie Niskim, by chronił tysiące mieszkańców przed powodzią. Był sędzią, adwokatem, doradcą "Solidarności" w stanie wojennym, obrońcą w procesach politycznych. Andrzej Matusiewicz, adwokat, przewodniczący Sejmiku Województwa Podkarpackiego wspomina, że na początku lat 70-ych został sędzią w Jaśle. — Jedynym bezpartyjnym — zaznacza. Mimo nacisków, gróźb nie udało się go namówić, by wstąpił do "przewodniej siły narodu". Sam zrezygnował z kariery sędziowskiej. Po latach został adwokatem. — W stanie wojennym był obrońcą we wszystkich procesach politycznych w sądach dawnego województwa krośnieńskiego — przypomina Matusiewicz. Patriotyzm i przywiązanie do wiary chrześcijańskiej wyniósł z domu rodzinnego w Święcanach pod Jasłem.