Specjalny dodatek "Rz" w rocznicę katastrofy smoleńskiej
Lista spraw niezałatwionych jest długa. Obejmuje ustawy, których nie udało się uchwalić, i pomysły wciąż w trakcie realizacji. Póki żyli, mieli w sobie potrzebę naprawiania świata lub choćby jego kawałka. Potrafili skrócić urlop, zarwać noc, odwołać spotkanie ze znajomymi. Po to, żeby pracować.
Władysław Stasiak jako szef BBN ustawę o bezpieczeństwie narodowym napisał praktycznie sam. Chciał, by połączyła dotychczasowe uregulowania w jedną spójną całość. Od lat zgłębiał działanie systemów obronnych innych państw, zamawiał ekspertyzy. Nowa ustawa miała dać rządzącym pełną wiedzę o tym, czym dysponują na wypadek zagrożeń. Projekt przewidywał, że w wyjątkowych sytuacjach państwo będzie mogło wprowadzić zarząd komisaryczny do prywatnych firm. Podniósł się wtedy krzyk – „władza chce nacjonalizacji". Na nic zdały się tłumaczenia, że mowa o sytuacjach wyjątkowych i firmach strategicznych, np. sprowadzających surowce energetyczne. Kiedy ustawa była gotowa, doszło do przyspieszonych wyborów parlamentarnych w 2007 r. Po nich projekt trafił do szafy.
Podobny los spotkał ustawę o korpusie weteranów, którą Stasiak traktował jako element budowy systemu bezpieczeństwa. Weterani, czyli ci spośród kombatantów, którzy walczyli z bronią w ręku, mieli korzystać ze specjalnych praw. Projekt trafił pod obrady Sejmu w roku 2008. Stasiak wygłosił płomienne przemówienie. Przekonywał, że to nie tylko kwestia sprawiedliwości, ale budowania etosu armii: żołnierze, którzy walczyli o kraj, ryzykując życie, powinni mieć w nim zapewnione prawa szczególne.
– Ludzie, którzy nie dostrzegają związku opieki nad weteranami z dbałością o bezpieczeństwo narodowe, którzy traktują weteranów jako balast socjalny, robią zasadniczy i karygodny błąd – argumentował. Ustawa miała obejmować 70 tys. osób i kosztować 300 mln zł. Utknęła w sejmowej zamrażarce.