Znowu je widzimy: afrykańskie dzieci z wydętymi brzuszkami i wielkimi oczami, których wyraz jest jak oskarżenie, przed którym nie ma ucieczki. W Rogu Afryki głodują ludzie, w najbliższym czasie 3,5 miliona może umrzeć, a my, mieszkańcy bogatych krajów – jak zwykle w takich okolicznościach – nie potrafimy zapobiec humanitarnej katastrofie. Nie potrafimy, ale się staramy. Wyspecjalizowane jednostki ONZ wyliczają, ile pieniędzy potrzeba na pomoc (ponad 1,5 mld dolarów do końca roku), a tysiące pracowników organizacji pomocy humanitarnej spieszą do północnej Kenii, gdzie znajduje się część ofiar; większość głodujących jest jednak w Somalii, gdzie trwa ponoć największa susza od 60 lat.
I w ten sposób po raz kolejny snujemy tę samą opowieść na temat Afryki: odwieczne siły natury (susza) niszczą kontynent, miliony Afrykanów (ludzi z definicji pozbawionych środków do życia) zdane są na siebie samych, no chyba, że my (zachodnie organizacje pomocy) uratujemy ich od głodowej śmierci. Jasny przekaz brzmi: „Tylko od ciebie zależy los głodującego afrykańskiego dziecka, możesz je ocalić albo ono zginie".
To jest rozumowanie kuszące, ale nieprawdziwe. Nigdy zresztą nie było prawdziwe, o czym za chwilę. Po pierwsze susza nie jest przyczyną głodu. Podobnie jak mróz na Suwalszczyźnie nie wiąże się w sposób naturalny ze śmiercią tysięcy ludzi na skutek wyziębienia organizmu, tak samo susza na północy Etiopii albo na Półwyspie Somalijskim nie musi oznaczać klęski głodu. Richard Pankhurst, wybitny historyk brytyjski, specjalista od Etiopii, wylicza, że od XV wieku do dzisiaj średnio co dziesięć lat Etiopię nawiedzała klęska suszy. Było dużo czasu, żeby się do tego dostosować, ale kolejnym cesarzom, a potem ani komunistom, ani obecnemu władcy Etiopii, który z marksizmu nawrócił się na liberalizm, nie przychodziły do głowy żadne skuteczne sposoby zabezpieczenia ludzi przed głodem.
Winni są ludzie
Owszem, poziom opadów deszczu w Somalii ma znaczenie dla tysięcy hodowców bydła i ich rodzin dotkniętych obecną klęską, ale o wiele większe znaczenie ma dostęp ludności do lokalnych i regionalnych rynków, oraz polityka prowadzona przez państwo. Obecny kryzys dotyka najbardziej trzech krajów: Somalii, Etiopii i Kenii. Wśród nich jedno jest państwem upadłym, w którym ludzie nie mogą liczyć na wsparcie ze strony administracji, jednak Kenia i Etiopia to normalne kraje. Normalne w tym sensie, że posiadają sprawnie funkcjonujące instytucje i gospodarkę, która od lat – zwłaszcza w przypadku Etiopii – dynamicznie się rozwija. Kenia jest demokracją z wolnymi mediami, wyborami zwykle kończącymi się falą przemocy wywoływaną przez pokonanych, i politykami, którzy – jak to określił dyplomata podczas niedawnej rozmowy w Nairobi – „kradną wszystko i wszystkim, nawet głodującym rodzinom". Etiopia jest bezwzględną dyktaturą, gdzie każdy sprzeciw wobec władzy jest tłumiony przez wojsko i policję. Jednak różnice systemowe akurat w tym wypadku nie mają specjalnego znaczenia. O wiele ważniejsze jest to, że oba państwa, które posiadają wystarczające środki, by zapobiec klęsce głodu w swoich granicach, od lat zaniedbują swoje północne tereny, czyli te, na których obecnie – tak jak i poprzednio – dochodzi do kryzysu.
Reasumując: to nie globalne ocieplenie powoduje głód w Rogu Afryki, walczymy nie z odwiecznym porządkiem świata, w którym Afrykanie pełnią rolę umierających z głodu, tylko z sytuacją społeczną i polityczną stworzoną przez ludzi. Wszystkiemu, co dzieje się dziś w Rogu Afryki, winni są ludzie. Ale to jest dobra, a nie zła wiadomość. Dobra, bo skoro człowiek wyrządził zło, to od niego również zależy ratunek. Może zatem tym razem uda nam się nie popełnić błędów przeszłości?
Pornografia głodu
A jednak wątpię. Program pomocy dla Rogu Afryki odbywa się według podobnych metod, które stosowano w ponad 50-letniej historii zjawiska, które dziś nazywa się przemysłem pomocowym. Na wieść o kryzysie do północnej Kenii ciągną setki organizacji humanitarnych, zabierają ze sobą jak zwykle reporterów, fotografów, ekipy telewizyjne, które mają nas oszołomić obrazami konających ludzi. W czasach bez kryzysu w obrazach z Afryki dominuje pornografia slumsowa, czyli brud, smród i ogólna nędza; gdy wybucha kryzys żywnościowy, przechodzimy do fazy pornografii głodu: Afryka zaczyna nam się kojarzyć z twarzyczkami umierających niemowląt, ich bezradnych matek z wyschniętymi piersiami i energicznymi białymi pracownikami organizacji humanitarnych, którzy dla nich się poświęcają.