Gdybyśmy zastanawiali się nad tym, to w ogóle nie powinniśmy przekraczać granicy ukraińskiej albo jeździć np. tylko do Lwowa. Od kilku tygodni mamy znowu ataki rakietowe na Kijów, na Lwów. I nie sposób jest przewidzieć, co się wydarzy. Oczywiście, wprowadziliśmy szereg rozwiązań, które zwiększają bezpieczeństwo naszych operacji. Po terytorium Ukrainy jeździmy tylko w ciągu dnia, co znacznie skróciło czas naszych jazd, musieliśmy pozmieniać wszystkie zezwolenia. Do tej pory praktyką była jazda w nocy, tak aby podczas oczekiwania na granicy pasażerowie mogli spać. Teraz wszystkie wyjazdy nam się kumulują. I cały czas rozmawiamy z kierowcami, upewniamy się, czy czują się oni bezpiecznie. Mamy w Warszawie centrum operacyjne z kontrolą ruchu. O autobusach, które eksploatujemy, wiemy wszystko: gdzie są, ilu pasażerów w nich jedzie itd. Cała nasza obecność w Ukrainie od dnia wybuchu wojny wykroczyła poza granice „czystej mobilności”. Pierwszego dnia wojny rozpoczęliśmy trzy równoległe projekty. Zaczęliśmy od ewakuacji naszych pracowników z Charkowa. Mieliśmy tam zespół IT i deweloperów. W Kijowie nadal mamy zespół biznesowy. Uruchomiliśmy czartery ewakuacyjne z samej Ukrainy oraz z granic tego kraju.
Trzeci projekt to pomoc materialna. Nasi pracownicy mają bezpłatne vouchery na przejazd Flixbusem, zebraliśmy je i wysłaliśmy do Ukrainy, by ci, którzy chcą wyjechać, mogli je wykorzystać. Żeby wesprzeć tych, którzy pojawili się już na terenie Polski, wysłaliśmy część pracowników do Przemyśla. Kiedy pojawiali się tam Ukraińcy, którzy chcieli podróżować na przykład przez Polskę do Włoch czy Niemiec, otrzymywali voucher i jechali za darmo. W ten sposób wyekspediowaliśmy 10 tysięcy osób. W drugą stronę wieźliśmy do Ukrainy to, co akurat wtedy było potrzebne.
A jak w tej chwili wygląda ten ruch w drugą stronę? Są chętni do powrotu, czy jeździcie „na pusto”?
Wyraźnie widać, że ci, którzy wyjechali z Ukrainy, postanowili zarobić i planują powrót na święta, żeby zawieźć pieniądze i towary. Więc wraz ze zbliżaniem się Bożego Narodzenia i Nowego Roku ruch rośnie. Na niektórych kierunkach podstawiamy po dwa autobusy i też jest problem, żeby pomieścić wszystkich. Ludzie wracają nawet tam, gdzie naprawdę toczy się wojna, do Połtawy, Odessy, gdzie nie ma wody i prądu i jest bardzo niebezpiecznie. Kiedy rozmawiamy z wracającymi Ukraińcami, mówią nam, że muszą jechać, bo to jest ich kraj i trzeba pomóc. Kiedyś pasażerami Flixbusa byli przede wszystkim mężczyźni, którzy pracowali na budowach, oraz kobiety, i to wcale nie najmłodsze. Teraz to są przede wszystkim młode kobiety z dziećmi czy babcie z psami i kotami. Mówią, że muszą się zobaczyć z rodzinami i że przynajmniej zachodnia Ukraina jest bezpieczna.
Czy zdarzały się jakieś niebezpieczne sytuacje?
Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Mieliśmy jedną trudną sytuację pierwszego dnia ataków rakietowych na infrastrukturę krytyczną. Wtedy odwołaliśmy kilka kursów. Ukraińscy partnerzy poinformowali nas, że zrobiło się naprawdę niebezpiecznie, że ludzie przestali się poruszać po mieście, pochowali się w domach. W dodatku jeżdżenie w dzień oznacza, że do naszych miast docelowych przyjeżdżamy na godzinę–dwie przed godziną policyjną. A chociażby Kijów jest ogromnym miastem, żeby dojechać do domu, potrzeba sporo czasu. Jak jest alarm bombowy, metro natychmiast staje, więc z przedostaniem się na drugi brzeg Dniepru robi się problem. A przecież chodzi nam o to, aby pasażerowie mogli bezpiecznie dotrzeć do domu.