Nieoficjalnie jest oczywiste, że jest to pierwsza ofiara obecnego chaosu na lotniskach i kompletnej bezradności przewoźników, którzy nie są w stanie funkcjonować w sytuacji, kiedy brakuje personelu naziemnego, ale i nie ma wystarczającej liczby pracowników pokładu.
W fatalnej sytuacji znaleźli się już wszyscy europejscy przewoźnicy, ale żadna linia nie odwołała tak wielu lotów, jak właśnie brytyjski niskokosztowy przewoźnik. W dodatku easyJet robił to z minimalnym wyprzedzeniem, więc pasażerowie najczęściej już byli na lotniskach, kiedy okazywało się że ich rejs został odwołany. Sporo o tym można przeczytać w mediach społecznościowych i „wersal” to to nie jest. Jako „normalne” postrzegano opóźnienia lotów o kilka godzin, ale nie brakowało i nadal nie brakuje dramatycznych sytuacji, kiedy pasażerowie koczują na lotniskach ponad dobę.