Teatr Syrena zmienia image, zabiega o nową publiczność, ale nie chce stracić starej, przyzwyczajonej, że tu pobrzmiewały echa dawnych kabaretów. Jednych i drugich mają przyciągać nowoczesne widowiska muzyczne, ale odwołujące się do dwudziestolecia międzywojennego.
Zaproszono Wojciecha Kościelniaka, najlepszego speca od rodzimego teatru muzycznego, niekopiującego amerykańskich wzorów. Dla Syreny robi premiery z akcją osadzoną w latach 20. i 30. XX wieku: „Hallo Szpicbródka", teraz „Kariera Nikodema Dyzmy".
Ten spektakl jest lepszy nie tylko dlatego, że reżyser skorzystał z ciekawszej literatury. Powieść Dołęgi-Mostowicza wytrzymała próbę czasu, jej bohatera – człowieka znikąd, który ma zostać premierem – można znaleźć dzisiaj równie często jak w II RP.
Kościelniak nie starał się jednak niczego uaktualniać, przedstawił zdarzenia tak jak w powieści. Niektórych inscenizatorów kusiłyby aluzje do współczesności, on całości nadał klimat dawnej ballady podwórzowej, nie o jednej Wiśniewskiej, ale o Dyzmie. Ogniwem łączącym sceny jak zwrotki stała się postać śpiewającego Gońca (bardzo dobry Wiktor Korzeniowski).