Prawie na całym świecie namawia się do noszenia maseczek, ale szwedzki Urząd Zdrowia Publicznego to kwestionuje, dlatego niemal nikt tu nie zakrywa twarzy ani na ulicy, ani w galeriach handlowych.
Dziesięciomilionowa Szwecja zanotowała 78,5 tys. zakażeń. Zmarło prawie 5,7 tys. ludzi. To proporcjonalnie zatrważająco dużo: 561 osób na milion mieszkańców, podczas gdy w sąsiednich krajach jest to od 47 (w Norwegii) do 105 (w Danii). Po drugiej stronie Bałtyku jeszcze mniej: na Litwie 29, w Polsce 44, a dalej – na Słowacji zaledwie 5. Szwecja jest wśród najgorszych w UE, tylko w Belgii jest zdecydowanie tragiczniej (846).
Dyrektor generalny Urzędu Zdrowia Publicznego Johan Carlsson mówił, że znaczne rozprzestrzenienie się koronawirusa to „przypadek" i dlatego Szwecji nie należy porównywać z innymi krajami nordyckimi, mającymi o wiele niższą statystykę zakażeń. Tegnell, główny epidemiolog pracujący dla tego samego urzędu, na pewno zgadza się z tą tezą. Kraj nie wybrał wszak strategii lockdownu. Nigdy nie zamknięto tu knajp, klubów nocnych, przedszkoli ani szkół podstawowych czy salonów fryzjerskich.
Na ostatniej konferencji prasowej opalony, świeżo po powrocie z urlopu, Tegnell wyraził zadowolenie ze strategii walki z pandemią. – Pozytywny trend się utrzymuje z bardzo niewielką liczbą poważnych przypadków, na oddziały intensywnej terapii trafia tylko kilku pacjentów dziennie – stwierdził.
Pozytywny trend odnosi się też jego zdaniem do liczby zgonów, których liczba jest teraz niewielka, przeciętnie dziesięć dziennie.