Indyjski spis ludności właśnie się zaczął. Na pierwszy ogień pójdą gospodarstwa domowe. W ciągu pół roku rachmistrzowie odwiedzą 630 tysięcy wiosek i 5 tysięcy miast. Będą zaglądać do każdego wieżowca i każdej skromnej chatki, by zbadać, czy ich mieszkańcy mają dostęp do wody pitnej, elektryczności, Internetu. Mają też sprawdzić, z jakiego materiału zbudowane są domy.
Dzisiaj – jako pierwsza w kraju – takim procedurom poddała się prezydent Indii Pratibha Patil, wpuszczając rachmistrzów do swojego różowego pałacu.
To jednak dopiero początek. Potem rachmistrzowie rozpoczną biometryczny spis ludności. W tym czasie – jak się ocenia – zapiszą 11 milionów ton papieru, a cała operacja będzie kosztowała około 1,3 miliarda dolarów.
Pierwszy raz spisem mają być objęte miliony bezdomnych, którzy śpią na dworcach kolejowych, w parkach i pod mostami. Również pierwszy raz mają być zebrane dane o właścicielach kont bankowych i posiadaczach telefonów komórkowych. Dotychczas – spisy powszechne odbywają się tu co dziesięć lat od 1872 roku – rachmistrzów interesowała jedynie liczebność rodzin, a także dane dotyczące wykształcenia i miejsca pracy.
– Tak szczegółowe badania odbywają się pierwszy raz w historii ludzkości. Taki wysiłek nie został podjęty nigdzie na świecie – mówił szef indyjskiego MSW Palaniappan Chidambaram. Z dumą podkreślał, że spis obejmie 1,2 miliarda ludzi, a dane, które w ten sposób zostaną zebrane, będą niezbędne do wydania wszystkim dowodów tożsamości. Do tej pory nikt w Indiach takiego dowodu nie miał, podobnie jak odpowiednika polskiego PESEL. Teraz każdy otrzyma swój 16-cyfrowy numer. Sprawa już podzieliła Hindusów. „Najwyższy czas. Amerykanie też mają swój numer Social Security” – piszą internauci na stronie BBC. Ale nie brak też przeciwników. „Jutro poproszą nas o założenie chipa, bo będą chcieli wiedzieć, gdzie jesteśmy. Co się stało z wolnością?” – pytają. Spis ma się zakończyć w lutym 2011 roku. Pierwsze wyniki mają być znane w połowie przyszłego roku.