W 1947 roku Józef Stalin nakazał pośpieszną budowę linii kolejowej biegnącej wzdłuż północnych wybrzeży Syberii. Budowa, zarzucona po śmierci dyktatora, kosztowała życie tysięcy skierowanych na nią więźniów. Miała łączyć porty leżące u ujść syberyjskich rzek. Ale wśród zeków mówiono, że tak naprawdę ma ona wieść przez Cieśninę Beringa, aż do Ameryki. I może mieli rację, bo jak ustalili ostatnio historycy, Stalin osobiście zajmował się wojskowymi planami sowieckiej inwazji na Alaskę.
Resztki stalinowskiej linii transpolarnej gniją w tajdze pod Salechardem i Igarką. Ale to, co 60 lat temu było niewykonalną fantazją pogrążającego się w szaleństwie dyktatora, dziś, po dziesięcioleciach rozwoju techniki i procesów globalizacji, ma szanse stać się rzeczywistością.
Pierwsze pomysły budowy takiej linii pojawiały się już u schyłku XIX wieku, po obu stronach Cieśniny Beringa. Tuż przed I wojną światową pierwszy konkretny projekt był przedmiotem obrad rządu Rosji i rozważań cara Mikołaja II. Został odrzucony. Przewidywany rozmiar przewozów nie uzasadniał takiego wysiłku, a ówczesna sztuka inżynieryjna nie dawała gwarancji, że przeprawa, tunel lub most, naprawdę zostanie zbudowana.
Teraz jednak sytuacja jest inna. I nie chodzi tu przede wszystkim o rosyjski Daleki Wschód, choć oczywiście potencjał gospodarczy tego regionu też się liczy przy ocenie projektu. Najważniejsze jest to, co dzieje się dalej na południe, czyli w Chinach i w ogóle – we wschodniej Azji. Handel i przewóz towarów między tym regionem a Ameryką Północną jest już ogromny i rozwija się bardzo dynamicznie.