Taka informacja nie jest w Rosji sensacją. Istnienie w tym kraju rozmaitych form niewolnictwa i półniewolnictwa jest rzeczą powszechnie znaną i dziennikarzom, i władzom.
Kiedyś przodował w tym Kaukaz północny, gdzie w oddalonych aułach niewolnictwo w zasadzie nigdy całkowicie nie odeszło w przeszłość, i gdzie zawsze, czy to na skutek wojen, czy wyjazdów młodych mężczyzn do pracy na niziny, panował deficyt siły roboczej. A na Kaukazie – Czeczenia. Wprawdzie temat nie-Czeczenów, chwytanych i trzymanych w górach jako niewolnicy, był jednym z dyżurnych wątków rosyjskiej propagandy, ale propaganda ta polegała na wyolbrzymieniu zjawiska, a nie na jego wymyśleniu.
Niewolnikami bywali jeńcy, a także ludzie porywani specjalnie w tym celu przez gangsterów (jak najbardziej rosyjskich) i sprzedawani. Byli również tacy, którzy jechali na Kaukaz dobrowolnie, do umówionej pracy, na miejscu byli pozbawiani dokumentów i obracani w niewolników.
Obecnie w procederze przoduje większy od Czeczenii Dagestan, a niewolnicy wykorzystywani są tam najczęściej do pracy w cegielniach (ta republika eksportuje cegłę na całą Rosję).
Los Andrieja Popowa był, jeśli mu wierzyć, dość typowy, bo podobne historie pojawiają się często w rosyjskich mediach. Służył pod Saratowem w batalionie budowlanym, którego żołnierze (zapewne dowództwo czerpało z tego zyski) budowali domy i pracowali na polach. Gdy jechał na którąś z budów, ktoś po drodze poczęstował go herbatą ze środkiem oszałamiającym.