To powtórka sytuacji sprzed niecałych dwóch lat. W czerwcu 2010 r. to Julia Gillard zastąpiła Kevina Rudda na stanowisku premiera Australii. Teraz Rudd chce zamiany – tyle że to on miałby przejąć ster rządu.
Gillard, wcześniej wicepremier i szefowa kilku resortów, zastępczyni Rudda, dokonała w 2010 r. niespodziewanego przewrotu w Australijskiej Partii Pracy (ALP). Rudd, który do 2009 r. cieszył się sporą popularnością, stracił sympatię szeregów partyjnych niezadowolonych ze sposobu kierowania ALP. Swe poparcie dla niego wycofał m.in. największy związek zawodowy Australian Workers Union. Gillard zażądała, by Rudd przeprowadził głosowanie w kierownictwie partii – i wygrała je. Jej konkurent w ogóle zrezygnował z kandydowania.
Wielki przegrany wkrótce wrócił do rządu, obejmując resort spraw zagranicznych. Wydawało się, że tandem Rudd – Gillard, choć w zmienionej formule, będzie funkcjonować nadal. Ale w minioną środę Rudd nagle, i to poza krajem (goszcząc w Waszyngtonie), złożył dymisję. Motywował to brakiem poparcia ze strony szefowej rządu. – Mogę pozostać ministrem spraw zagranicznych tylko wówczas, gdy będę cieszył się zaufaniem premier Gillard i jej najważniejszych ministrów – powiedział. Gdy to wydanie „Rz" oddawaliśmy do druku, Rudd był w drodze do kraju i zaraz po wylądowaniu w Brisbane miał oficjalnie zacząć walkę o przywództwo w ALP.
Natychmiast zaatakowali go współpracownicy pani premier. – Za długo Kevin Rudd przedkładał własny interes nad interesy ruchu laburzystowskiego i całego kraju. To trzeba powstrzymać – powiedział wicepremier Wayne Swan, dodając, że „największy beneficjent partii jest jej największym krytykiem". A pani Gillard zarządziła na 27 lutego głosowanie w kierownictwie ALP.
„ALP niszczy własny dom" – bulwersuje się dziennik „The Australian". Rząd się podzielił. 20 z 30 ministrów popiera swą szefową, czterech – jej konkurenta. Gillard w kierownictwie partyjnym może uzyskać 65 głosów, Rudd tylko 31, a siedem osób jest niezdecydowanych.