„Izrael jest kolejnym krajem - po Polsce, Węgrzech, Stanach Zjednoczonych czy Brazylii - gdzie toczy się walka o model demokracji. Czy będzie to demokracja liberalna, czy nieliberalna. Czy zwycięzca w wyborach powinien liczyć się ze zdaniem innych w sprawach fundamentalnych dla kraju, a na straży tego stać będą na przykład niezależne sądy? Czy też obejmujący rządy na wszystko mają (i mogą) mieć odpowiedź >mogę, bo wygrałem<?” – mówi Michał Szułdrzyński w najnowszym odcinku podcastu "Rzecz W Tym".
Netnjahu chce sądów
W związku z proponowaną przez rząd Benjamina Netanjahu reformą sądownictwa na ulicach Izraela trwają masowe protesty. Największy opór budzi projekt pozbawienia Sądu Najwyższego funkcji trybunału upoważnionego do orzekania w sprawach zgodności ustaw z porządkiem prawnym. Rząd chce, aby liczący 120 miejsc Kneset mógł zwykłą większością głosów unieważnić każde orzeczenie Sądu Najwyższego.
Plany reform rządu w Izarelu obejmują także zmianę procedury powoływania sędziów. Tak, aby doprowadzić do sytuacji, gdy w składzie dziewięcioosobowego gremium wyłaniającego sędziów, większość posiadali przedstawiciele partii koalicyjnych i osoby mianowane przez rząd. Inny punkt to ograniczenie uprawnień prokuratora generalnego, obecnie niezależnego od rządu.
Pakiet reform został w ostatnich dniach przyjęty w pierwszym czytaniu przez Kneset. Koalicja rządowa z udziałem prawicowego Likudu premiera Netanjahu, dwóch ortodoksyjnych partii religijnych oraz ultrasyjonistycznych ugrupowań religijnych ma w parlamencie komfortową przewagę. Rząd argumentuje więc, że ma mandat społeczny do przeprowadzenia reform. Po przeciwnej stronie są co najmniej dwie trzecie społeczeństwa. Zdaniem przeciwników rządu reformy idą za daleko i sprowadzają się do próby przekształcenia państwa żydowskiego w dyktaturę. Przy tym obóz rządowy wygrał niedawne wybory przewagą zaledwie 30 tys. na 4,7 mln wszystkich głosów.