Na jednym z nagrań można było zobaczyć przepełnione w Wuhanie szpitale i leżących na korytarzach ludzi, na innych przepełnione krematoria i puste sklepy. Młoda prawniczka z Szanghaju Zhang Zhan na początku lutego pozostawiła codzienne sprawy, uzbroiła się w smartfon i wyruszyła do samego źródła pandemii w 11-mln mieście, by na własne oczy zobaczyć walkę z nieznanym jeszcze wtedy wirusem, który już szybkimi krokami wykraczał daleko poza granice Chin.
Jej relacje w sieciach społecznościowych kolidowały z narracją mediów rządzących informujących o bohaterskiej walce lekarzy i przekonujących rodaków, że sytuacja jest opanowana. Dla chińskiego sądu raczej nie bez znaczenia pozostaje też fakt, że Zhang Zhan publikowała swoje relacje również w zakazanych w kraju zachodnich sieciach społecznościowych – na YouTubie i Twitterze. W Chinach od lat działają własne odpowiedniki popularnych w świecie witryn i komunikatorów, sterylnie czyszczonych ze wszystkich niepoprawnych treści.
W poniedziałek 37-latka została skazana na cztery lata więzienia przez sąd w Szanghaju. To niemalże najwyższa kara za stawiane jej zarzuty (maksymalnie groziło jej pięć lat). Sędzia uznał, że swoimi działaniami „prowokowała kłótnie i konflikty". Kobieta relacjonowała z Wuhanu przez ponad trzy miesiące, zamilkła w maju, gdy została aresztowana. Już na początku czerwca ogłosiła głodówkę, którą utrzymuje do dzisiaj. Obrońcy praw człowieka alarmują, że była torturowana i że jest karmiona przymusowo. Stan zdrowia kobiety ciągle się pogarsza i niedawno w zachodnich mediach pojawiły się informacje, że może nie dożyć do wyroku.
– To element chińskiego systemu. Zakazuje się publikacji treści, które są niewygodne dla władz. A sytuacja związana z wirusem w Wuhanie jest szczególna. Pojawiły się informacje, że w momencie wybuchu epidemii w mieście podjęto nie tylko kroki medyczne i wprowadzono kontrolę społeczną, ale też dążono do kontroli przekazu. Zakazywano m.in. używania w mediach sformułowania „śmiertelny wirus", emisji nagrań wideo, które mogłyby prezentować sytuację jako chaotyczną czy złą. A wiadomo, że sytuacja w Wuhanie nie była najlepsza, obrazki były niekorzystne dla władzy – mówi „Rzeczpospolitej" Marcin Przychodniak, analityk ds. Chin z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
Pierwsze przypadki koronawirusa SARS-CoV-2 wykryto w Wuhanie w połowie listopada i oficjalnie Pekin utrzymuje, że do pierwszych zakażeń doszło na miejskim targu dzikich zwierząt i owoców morza (zamkniętym zresztą do dzisiaj). Ale chińskie władze zaczęły alarmować zbyt późno, dopiero 23 stycznia miasto objęto kwarantanną. Przedtem miliony mieszkańców Wuhanu zdążyło wyjechać i rozpocząć świętowanie Chińskiego Nowego Roku. Uruchomiono więc całą maszynę cenzorską, aparat sprawiedliwości i bezpieczeństwa po to, by wszelkie „niepoprawne" informacje nie odbijały się szerokim echem.