Z polskiego punktu widzenia nie można patrzeć na tarczę wyłącznie jako przedsięwzięcie dwustronne, amerykańsko-polskie. Dla Polski konieczne jest szersze podejście, które uwzględnia przewidywalne, szersze konsekwencje wprowadzenia tego systemu. Konsekwencje ewentualnej ostrej reakcji Rosji i uwzględnienie przez Amerykanów całkowicie zrozumiałych polskich obaw związanych z taką reakcją.
Rosja już reaguje gwałtownie. Myśli pan, że rzeczywiście tak ich ta baza w Polsce niepokoi? Dlaczego?
Rosja reaguje tak z dwóch względów. Po pierwsze, nadal stara się osiągnąć coś w rodzaju specjalnego statusu w krajach, które kiedyś należały do Układu Warszawskiego. Widać to było wyraźnie w rosyjskich reakcjach na usunięcie w Estonii pomnika żołnierzy Armii Czerwonej, który dla Estończyków był symbolem okupacji ich kraju przez Sowietów, a także na plany umieszczenia tarczy w Polsce. Po drugie, w dalszej perspektywie Moskwa obawia się, że tarcza, szczególnie gdyby zakres jej działania został rozszerzony, może jednak jeszcze bardziej zachwiać równowagę strategiczną między Ameryką i Rosją.
Niektórzy amerykańscy eksperci twierdzą, że tarcza mogłaby być użyta przeciw Rosji.
To jest oczywista przesada, jeśli się mówi o kilkunastu rakietach, ale gdyby kiedyś ten system stał się w pełni sprawny i większy, wtedy rzeczywiście z czymś takim trzeba się liczyć.
Nie brakuje głosów, że tarcza dałaby Ameryce możliwość uderzenia atomowego na Rosję i odparcia rosyjskiej odpowiedzi.
Ameryka już dziś ma taką możliwość z drugiej strony, od Pacyfiku, a poza tym obecnie taki scenariusz nie wchodzi w rachubę. Ale oczywiście trzeba pamiętać o tym, że przy większych możliwościach gospodarczych i finansowych prawdopodobnie nastąpi modernizacja i zwiększenie rosyjskich sił strategicznych. A one, co zrozumiałe, muszą się koncentrować na Ameryce.
Myśli pan, że wzrost siły Rosji może przyjąć groźny dla nas obrót?
Owszem, jeśli polityka Zachodu, także Ameryki, będzie dawała Rosji zbyt duży margines dla jednostronnego działania. Chodzi o takie kwestie jak bezpieczeństwo Gruzji, które jest zagrożone. Putin nie tylko nienawidzi Saakaszwilego, ale też chciałby jak najszybciej przeciąć połączenie rurociągowe Baku – Cejhan stanowiące dla Zachodu drogę do Azji Środkowej. To odnosi się też do Ukrainy, gdzie sprawa nie jest jeszcze przesądzona. Ale uwzględniwszy to wszystko, sądzę, że Rosja będzie musiała przejść głębszą kurację. Musi sama otrząsnąć się ze stanu wewnętrznej nierównowagi. Niektóre oficjalne wypowiedzi rosyjskie robią wrażenie, że Rosja jest upojona ropą, utraciła kontakt z rzeczywistością i zbyt wiele sobie wyobraża. Trzeba spojrzeć na demografię, na Chiny z jednej strony i jednoczącą się Europę z drugiej. Szczególnie, jeśli Ukraina wejdzie do UE.
Czy wzrost rosyjskiej potęgi powinien nas skłonić do jak najszybszego przyjęcia tarczy, czy wręcz przeciwnie?
Ja bym ten dylemat ujął inaczej. Polska powinna negocjować z Ameryką nie tylko w sprawie samej bazy, ale też i w szerszym zakresie. I nie chodzi o jakieś rekompensaty finansowe czy zbrojeniowe, takie jak system obrony przeciwrakietowej Patriot. Bo parę baterii znacząco bezpieczeństwa Polski nie zwiększy.
Chodzi o ustalenie pełnej współzależności geostrategicznej między Ameryką i Polską. Nie tylko odnośnie do tego, co może w konsekwencji tej współpracy spotkać Polskę ze strony Iranu (także gospodarczo), ale również ze strony Rosji. To wymaga szczerych, głębokich dyskusji dwustronnych o charakterze geostrategicznym, które nie powinny się toczyć na oczach publiczności.
Trzeba też pamiętać, że ostateczne stanowisko amerykańskie w sprawie tarczy jeszcze do końca się nie wyklarowało. Kongres wciąż ma pewne zastrzeżenia, a poza tym Waszyngton wdaje się właśnie w sposób nieunikniony w głębsze dyskusje z Moskwą. Ponieważ Polska nie jest ich uczestnikiem, należy poczekać, aż stanowisko amerykańskie stanie się absolutnie jasne i konsekwentne.
Myśli pan, że Rosjanie mogą jeszcze przekonać Amerykanów, żeby nie rozmieszczali tarczy w Polsce?
Ja niczego nie zakładam z góry, ale warto zwrócić uwagę, jakim zaskoczeniem dla Czechów była dość pobieżna wzmianka w rozmowach amerykańsko-rosyjskich o ewentualnym dopuszczeniu Rosjan do inspekcji radaru w Czechach. Czesi zareagowali na to w sposób całkowicie uzasadniony, stwierdzając, że decyzja o tym, kto, jakie inspekcje może w Czechach przeprowadzać, należy wyłącznie do nich.
Jak pan widzi różnicę między polityką obecnego rządu i poprzedniego w sprawie tarczy? Nowe władze są bardzo sceptyczne. PiS był bardziej entuzjastycznie nastawiony do tarczy. Prezydent Kaczyński mówił przecież w lecie w Waszyngtonie, że sprawa jest już przesądzona...
Polska jako sojusznik Ameryki powinna mieć zrozumienie dla długoterminowych obaw amerykańskich dotyczących bezpieczeństwa narodowego. To jest punkt wyjścia. Same negocjacje wymagają jednak szerokiego geostrategicznego podejścia. Niestety ekipa zagraniczna poprzedniego polskiego rządu była wyjątkowo prymitywna. Dlatego pryncypialna wypowiedź pana prezydenta, której ja nie odrzucam, miała inny kontekst, a więc inne znaczenie od zamierzonego. Pozytywne stanowisko daje dobry punkt wyjścia do negocjacji, ale nie przesądza ich wyniku.
Jak pan ocenia nowy rząd?
Myślę, że ta ekipa – mam na myśli takich ludzi, jak Bartoszewski, Sikorski, Klich – jest w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego Polski bardziej profesjonalna, bardziej doświadczona i po prostu mądrzejsza.
Przeciwnicy Radosława Sikorskiego zarzucają mu antyamerykańskość, mówią, że szkodzi naszym relacjom z Ameryką...
To zupełny nonsens. Takie opinie biorą się z niezrozumienia Ameryki, różnorodności poglądów politycznych w tym kraju i otwartego sposobu dyskutowania. Radosław Sikorski jest jednocześnie proamerykański i proeuropejski. Ponieważ mieszkał przez wiele lat na Zachodzie, ma lepsze wyczucie, jak z Zachodem rozmawiać w sposób odpowiedzialny, ale jednocześnie pozytywny. Poprzednie szefostwo dyplomacji miało tendencje do bardzo lapidarnych i retorycznie jednostronnych stwierdzeń, które upraszczały sprawy do tego stopnia, że zniekształcały ich treść. Mówienie, że Polska przed odwiecznym wrogiem nie będzie klękać, jest dla pewnych ludzi definicją atrakcyjnej polityki zagranicznej, ale dla osób z nawet minimalnym rozsądkiem i znajomością geopolityki tego rodzaju stwierdzenia są w najlepszym razie komiczne.
Czy zgodzi się pan, że w Polsce zaszła głęboka zmiana w nastawieniu do Ameryki. Opinia publiczna jest dziś znacznie bardziej sceptyczna wobec USA niż jeszcze parę lat temu.
Tak i jest to pewnego rodzaju objaw dorastania społeczeństwa. To nieuniknione. Tak jak w życiu człowieka po okresie młodzieńczej fascynacji, zachwytu, entuzjazmu przychodzi czas bardziej zróżnicowanego, realistycznego spojrzenia na rzeczywistość. Sympatia Polski wobec Ameryki jest głęboko zakorzeniona. Jednocześnie jednak coraz lepsze jest w Polsce zrozumienie wielostronności, złożoności Ameryki. I to jest dobre.
Skończył się okres romantyczny...
Skończył się okres romantycznej ignorancji. Miliony Polaków podróżują po świecie i coraz lepiej dostrzegają, jak bardzo jest on złożony.
Ur. 1928, amerykański politolog polskiego pochodzenia (pierwsze dziesięć lat życia spędził w Polsce). Po obronie doktoratu na Harvardzie wykładał na wielu uczelniach amerykańskich, obecnie na uniwersytecie Johns Hopkins. Wespół z Carlem Friedrichem przyczynił się do upowszechnienia terminu „totalitaryzm” w naukach społecznych. Od lat 60. zaangażowany w politykę, pełnił różne funkcje doradcze w administracji amerykańskiej. W latach 1977 – 1981 był doradcą ds. bezpieczeństwa prezydenta USA Jimmy’ego Cartera. Postrzegany jako „jastrząb” na tle innych polityków Partii Demokratycznej, zaangażowany w ostrzejszy kurs wobec bloku sowieckiego. Za jego kadencji doszło m.in. do normalizacji z Chinami, podpisania porozumienia izraelsko-arabskiego w Camp David, wsparcia oporu afgańskich mudżahedinów przeciw interwencji ZSRR, zaostrzenia stosunków z Iranem po rewolucji islamskiej i nieudanej próby odbicia zakładników przetrzymywanych w ambasadzie USA w Teheranie.