Po przeliczeniu ponad 60 proc głosów wyniki niedzielnych wyborów wskazywały, że tydzień przed podpisaniem traktatu akcesyjnego przez Chorwację prawicowa Chorwacka Wspólnota Demokratyczna (HDZ) musi się pożegnać z władzą.
Centrolewicowa koalicja czterech partii Kukuryku szykowała się do przejęcia sterów. Miała obsadzić 77 miejsc w 151 -osobowym parlamencie. – Musimy pracować ciężej, więcej i dłużej – oświadczył jej lider Zoran Milanović. Do lipca 2013 roku, gdy Chorwacja – jako drugi kraj byłej Jugosławii – stanie się członkiem UE, Milanović chce całkowicie zmienić fatalny dziś stan gospodarki.
Przywódca Socjaldemokratycznej Partii Chorwacji (SDP), dawnego Związku Komunistów, już zapowiedział „dietę budżetową", by nie dopuścić do obniżenia przez zachodnie agencje ratingu Chorwacji. Nie wyklucza też, że jeśli zajdzie potrzeba, o pomoc zwróci się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, czego rządzący od ośmiu lat konserwatyści bali się jak ognia. Premier Jadranka Kosor wręcz odmówiła starania się o taką pożyczkę. Zoran Milanović chce też walczyć z bezrobociem, które za czasów prawicy bardzo skoczyło w górę. W liczącej 4,3 miliona mieszkańców Chorwacji wynosi niemal 18 procent. Oprócz tego – jak podaje Reuters – tysiące pracujących nie otrzymują wynagrodzenia. To paraliżuje funkcjonowanie drobnych firm i zniechęca zachodnich inwestorów.
Konserwatystom wypominają to niemal wszystkie media i komentatorzy.
Ale Chorwaci postanowili ich ukarać przede wszystkim za skandale korupcyjne. O pościgu za Ivo Sanaderem, do niedawna liderem HDZ i premierem Chorwacji, który uciekał z kraju do Austrii, kilka miesięcy temu rozpisywały się wszystkie media w Europie. Sanader został zatrzymany na austriackiej autostradzie, niedawno w Zagrzebiu rozpoczął się jego proces. Jest pierwszym szefem bałkańskiego rządu, który odpowiada przed sądem za korupcję. W latach 90. osobiście miał przyjmować łapówki od austriackiego banku oraz od węgierskiego koncernu energetycznego.