Czy chcesz, aby Szkocja była niepodległym krajem? – tak będzie najprawdopodobniej brzmiało pytanie, na jakie tamtejsi wyborcy znajdą na kartach do głosowania w referendum niemal dokładnie za dwa lata. Takie postawienie sprawy jest sukcesem premiera Davida Camerona – twierdzi część brytyjskich mediów. Znane są najnowsze badania opinii publicznej w Szkocji, z których wynika, że za niepodległością opowiada się zaledwie 28 proc. mieszkańców. 53 proc. nie chce niepodległości i na tym buduje szef brytyjskiego rządu.
Negocjacja podpisanego wczoraj porozumienia dotyczącego szczegółów referendum trwała dziewięć miesięcy. — To najważniejsze rozstrzygnięcie w historii Szkocji od 300 lat – komentował „The Guardian". Tyle trwa już unia Szkotów z Anglikami.
Separatyści ze Szkockiej Partii Narodowej (SNP) wywalczyli prawo do przeprowadzenia referendum. Obniżony też został do 16 lat wiek jego uczestników, co jest kolejnym ustępstwem ze strony Londynu. Jednak nie odbędzie się ono w przyszłym roku, jak sugerował Londyn, lecz dopiero za dwa lata. Da to partii Alexa Salmonda sporo czasu do wyjaśniania społeczeństwu swych separatystycznych planów.
Z kolei premier Cameron zdołał wywalczyć, że uczestnicy przyszłego referendum nie będą pytani o tzw. devo max, czyli zwiększenia zakresu autonomii szkockiej. Wyklucza to więc umieszczenie drugiego pytania w referendum. Zabiegali o to szkoccy separatyści, licząc się z możliwością porażki w sprawie niepodległości. Zwiększenie autonomii miałoby dać Szkocji prawo samodzielnego decydowania we wszystkich sprawach podatkowych. – Trzeba najpierw wyjaśnić jedną sprawę, zanim zajmiemy się drugą – wyjaśnił David Cameron. Nie wykluczył przy tym rozszerzenia zakresu autonomii w przyszłości. 72 proc. Szkotów preferuje takie rozwiązanie zamiast niepodległości i oderwania się od Zjednoczonego Królestwa.