Po godz. 20 rzecznik Parlamentu Europejskiego ogłosił, że 51 proc. mieszkańców Wspólnoty skorzystało z prawa głosu, choć w niektórych krajach – jak Włochy – lokale wyborcze miały jeszcze pozostać otwarte przez kilka godzin. O ile jednak w połowie lat 90. wyborców mobilizowały wielkie projekty integracji, jak euro, poszerzenie Wspólnoty na wschód, rozbudowa Schengen, o tyle tym razem chodziło przede wszystkim o głos protestu przeciw obecnym zasadom działania Wspólnoty.
Chyba nigdzie nie było tego widać lepiej niż we Francji. Dwa lata temu Emmanuel Macron w noc, w którą zdobył Pałac Elizejski, wyszedł na spotkanie z ludem Francji przy dźwiękach IX symfonii Beethovena, hymnu Europy. Od tej pory lansował się jako przywódca „postępowych" zwolenników integracji.
Kłopot Macrona i SPD
Jednak w tę niedzielę wstępne wyniki dawały jego ugrupowaniu, En Marche!, ledwie 22,3 proc. głosów, o 1,5 pkt proc. mniej niż Zjednoczeniu Narodowemu (ZN) Marine Le Pen. – W ten wieczór Francuzi odrzucili pana politykę – zwrócił się do prezydenta lider listy ZN Jordan Bardella, 24-letni chłopak z przedmieść bez wyższego wykształcenia.
Lider gaullistowskich Republikanów Laurent Wauquiez nie bez racji podkreślił, że Macron okazał się „twórcą" sukcesu Le Pen, bo chciał postawić Francuzów przed diabelskim wyborem: on albo Le Pen, niszcząc siły umiarkowanej lewicy i prawicy.
Mniej symboliczne, ale o wiele bardziej niepokojące wyniki nadeszły z Flandrii. Skrajnie prawicowy Interes Flamandzki potroił w stosunku do poprzednich wyborów wynik, osiągając 18 proc. Jednocześnie separatystyczny Nowy Sojusz Flamandzki (N-VA) zdobył 27 proc. poparcia, co oznacza, że Belgia, która tego samego dnia przeprowadziła wybory federalne, znów staje w obliczu kryzysu konstytucyjnego.