– Wszystko mi zabraliście! – Inocencia Lucha krzyknęła rozpaczliwie, stojąc przed oddziałem swojego banku w miejscowości Almassora koło Walencji, oblała się ropą i zapaliła ogień. To już 14. w ostatnich trzech miesiącach samobójstwo w Hiszpanii osoby, która nie była w stanie spłacić zaciągniętego kredytu hipotecznego i została wyrzucona na bruk.
Od wybuchu kryzysu pięć lat temu banki przejęły już przeszło 400 tysięcy nieruchomości zamieszkanych przez półtora miliona osób – podały właśnie władze w Madrycie. Większość znalazła dach nad głową u rodziców czy dziadków lub po prostu zdecydowała się na wyjazd za granicę.
Jak szacuje dziennik „El Pais", tylko w zeszłym roku kraj opuściło ćwierć miliona młodych Hiszpanów, szukając lepszego życia w Niemczech i innych bogatych krajach północnej Europy. Ale nie wszyscy mają takie możliwości. Stąd w dramatycznym tempie rośnie liczba bezdomnych; w samym Madrycie jest ich już kilkanaście tysięcy.
Zwykle eksmisja ma przynajmniej jedną dobrą stronę: uwalnia od dalszego spłacania rat kredytowych. Ale nie zawsze tak się dzieje. W jednej czwartej przypadków banki nie zgadzają się na procedurę „dacion en pago" i nadal żądają spłaty całości zobowiązań. Robią to, gdy zdesperowana rodzina nie zgadza się na wyprowadzenie z zajmowanego mieszkania po otrzymaniu monitu od urzędników bankowych i woli szukać szczęścia w sądach.
– Dla dłużników to dramatyczny układ, bo od wybuchu kryzysu ceny nieruchomości spadły już o 40 proc. i nadal lecą na łeb na szyję. Ponieważ banki przejmują nieruchomość po cenach rynkowych, po eksmisji dłużnikowi nadal pozostaje znaczna część pożyczki do uregulowania – tłumaczy „Rz" Carles Vergara z IESE Business School w Barcelonie.