Właśnie pojawił się kolejny wywiad, w którym Gerhard Schröder atakuje Zachód za jego postępowanie wobec Rosji. W szczególności zaś krytykuje swoją następczynię Angelę Merkel. Nie znam całego wywiadu, który ukazuje się w najnowszym numerze „Der Spiegla", ale główne tezy można przeczytać na stronie internetowej niemieckiego tygodnika.
Schrödera bardzo martwi to, że Rosja biedaczka czuje się zagrożona. Przecież, ubolewa, nie ma już swojego Układu Warszawskiego, a NATO jak najbardziej przetrwało, alo i rozszerzyło się na wschód. Wygląda na to, że Gerhard Schröder zapomniał, że pierwszy etap rozszerzenia, o Polskę, Czechy i Węgry, nastąpił w czasie, gdy on był kanclerzem. A Układ Warszawski się rozpadł, bo nikt nie chciał w nim pozostać, a do NATO garnęli się prawie wszyscy z postkomunistycznego Wschodu.
Zrozumienie dla urażonej dumy Rosji jest u byłego kanclerza wielkie jak i ona, ale dla małych krajów, obawiających się rosyjskiej agresji - żadne. Pocieszył nas stwierdzeniem, że nie zna nikogo w Rosji, kto byłby tak szalony, by choćby rozważać podważenie integralności terytorialnej Polski i państw bałtyckich. A zna, jak wiadomo Władimira Putina, nawet się z nim przyjaźni i pracuje na ważnym stanowisku w kontrolowanej przez Kreml spółce Nord Stream, gdzie jego zastępcami są dwaj szefowie Gazpromu. Jednak rok temu za szalonych uchodzili ci, co mówili, że po igrzyskach sportowych w Soczi Putin rozpocznie igrzyska militarne na Ukrainie. Zapewnienia Schrödera nie brzmią więc najlepiej.
Smutne jest to, co się stało z jednym z najbardziej zasłużonych kanclerzy RFN, zasłużonych także dla stosunków z Polską. Niegdyś wykazywał zrozumienie dla polskich lęków związanych z historią Trzeciej Rzeszy. Wszystko to znikło, gdy pod koniec swojego urzędowania podpisał umowę z Moskwą o gazociągu bałtyckim, a potem pojawił się na liście płac w budującym go Nord Streamie. Niektórzy politycy niemieccy komentowali to przejście z polityki do biznesu, który dzięki jego podpisowi powstał, krótkim stwierdzeniem: To śmierdzi!
Nieprzyjemny zapach rozszedł się po raz kolejny rok temu, gdy Rosja pokazała swoje imperialne oblicze i zaatakowała sąsiednią Ukrainę. Wtedy część posłów Parlamentu Europejskiego chciała mu zakazać wypowiadania się na temat Rosji i ukraińskiego konfliktu, bo jest stronniczy. Dotycząca byłego kanclerza poprawka do rezolucji o Krymie jednak nie uzyskała odpowiedniego poparcia, między innymi dlatego że niemieccy europosłowie, w tym niektórzy członkowie partii Angeli Merkel, byli przeciw. Teraz pewnie żałują.