Nikt nie spodziewa się w Genewie przełomu w postaci uzgodnień prowadzących do zakończenia trwającej już pięć lat wojny domowej w Syrii. Jednak fakt, że przedstawiciele zbrojnej opozycji oraz reżimu prezydenta Baszara Asada kontynuują dialog pod auspicjami ONZ, rodzi pewne nadzieje. Nie mniej ważne jest, że udało się z grubsza utrzymać zawieszenie broni uzgodnione pod koniec lutego tego roku. Do niektórych regionów Syrii dociera także pomoc humanitarna.
To w zasadzie wszystko, co udało się do tej pory osiągnąć dzięki mediacji specjalnego wysłannika ONZ Staffana de Mistury. Nie jest jego zadaniem organizowanie koalicji przeciwko dżihadystom z tzw. Państwa Islamskiego, które kontroluje ponad połowę terytorium Syrii.
W Genewie chodzi o przyszłość Syrii, a zwłaszcza o problem, który de Mistura określa mianem „matki wszystkich spraw", czyli o to, kto ma rządzić Syrią w przyszłości. Prezydent Asad wyklucza wszelkie pomysły rządu przejściowego, którego zadaniem było przygotowanie gruntu do całkowitej przebudowy systemu politycznego Syrii zgodnie z założeniami rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ z grudnia ubiegłego roku. W nowej rzeczywistości politycznej nie byłoby już dla niego miejsca.
Walczy obecnie o swe przetrwanie już nie tylko na frontach wojny domowej, ale i na płaszczyźnie politycznej. W niedawnym wywiadzie zaproponował utworzenie rządu koalicyjnego z udziałem przedstawicieli opozycji. Nie po raz pierwszy, lecz obecna propozycja jest znacznie mniej wiarygodna niż poprzednie. Rzecz w tym, że w środę na terenach kontrolowanych przez siły reżimowe odbędą się w Syrii wybory parlamentarne. Dopiero po podliczeniu głosów i niebudzącym wątpliwości zwycięstwie zwolenników obecnego prezydenta wyśle swych przedstawicieli do Genewy na rozmowy pokojowe. Taki wybieg ma wzmocnić pozycję prezydenta w negocjacjach.
Tym bardziej że Moskwa wywiera na niego coraz większą presję, aby złagodził swe stanowisko w sprawie organizacji przyszłych władz kraju.