– Czy nikt nam nie pomoże!? Oni zabierają mojego ojca i brata! – krzyczała nieznana kobieta w centrum największego miasta kraju Jangon (inaczej Rangun), gdy policja wyprowadzała dwóch mężczyzn.
Mundurowi nocami wjeżdżają w dzielnice mieszkaniowe i aresztują osoby uważane przez nich za przywódców protestów, trwających już ponad miesiąc. Szukając ich mieszkań, zaczynają strzelać po mijanych budynkach, czasami również z ciężkiej broni. „Brat U Maung Maunga został pobity przez policjantów i żołnierzy, a potem powiesili go za nogi i torturowali, bo w mieszkaniu nie było nikogo, kogo można by aresztować" – deputowany rozwiązanego przez generałów parlamentu opisał na Facebooku rewizję w domu jednego z prawników z partii Aung San Suu Kyi.
Ona sama, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, znalazła się 1 lutego znów w areszcie domowym (wcześniej spędziła tak w sumie 15 lat między 1989 a 2010). Wraz z nią wojskowi aresztowali ponad 200 cywilnych polityków i urzędników, głównie z nowego rządu. Junta dokonała zamachu stanu z powodu listopadowych wyborów do parlamentu, które przegrała wspierana przez nich partia.
Ale część nowych deputowanych pozostała na wolności. Według niezbyt pewnych informacji niektórzy z nich założyli Komitet Reprezentacyjny, twierdząc, że są legalnie działającym cywilnym rządem. Wiadomo, że generałowi już zagrozili karą śmierci wszystkim zaangażowanym w działania Komitetu.
Tymczasem na ulicach miast codziennie odbywają się demonstracje przeciw juncie. Dotychczas wojsko i policja zastrzeliły na nich co najmniej 60 osób (tyle ofiar jest znanych z nazwiska), a ponad 1,7 tys. aresztowano. Kraj pogrąża się w chaosie, bowiem część z działających tam partyzanckich oddziałów różnych grup etnicznych (w tym Karenów) zaczęła koncentrować się w pobliżu miast, dając wyraźnie do zrozumienia, że są po stronie protestujących. Postawiło to Mjanmę (tak też jest nazywana Birma) na krawędzi wojny domowej.