Za niemal wymarłe uważa się prawie 500 języków. Dzieci się ich nie uczą, a ostatni, którzy je znają, umierają. Tak jest dla przykładu z językiem amurdag, jednym z języków australijskich Aborygenów. Posługuje się nim obecnie już tylko jeden człowiek. Jest nim Charlie Mungulda. Mowy tej nauczył się od ojca. To jednak wyjątek. Młodzi, zwłaszcza z miast, postawili wyłącznie na angielski. Tymczasem pod koniec ubiegłego wieku funkcjonowało jeszcze 200 aborygeńskich języków.
Nie musimy jednak podróżować aż do Australii, by móc usłyszeć mowę, która nieuchronnie przechodzi do historii. Dzieje się tak z dialektem wilamowickim, którym posługuje się zaledwie kilkadziesiąt osób z okolic Bielska-Białej. Innym z zagrożonych wymarciem języków jest kaszubski, który jako jedyny w Polsce uznany został za język regionalny.
Włada nim ponad 50 tys. Polaków z Pomorza, ale jak zapewnia Łukasz Grzędzicki, prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, liczba ta cały czas rośnie. – Kaszubski funkcjonuje w mowie, chociaż formalnie używany jest tylko w dwóch urzędach gmin. Uczy się go dzisiaj prawie 14 tys. dzieci z blisko 300 placówek – mówi „Rz" Łukasz Grzędzicki. Chociaż ma nadzieję, że kaszubski uda się ocalić, to nie ukrywa, iż zadanie nie należy do najłatwiejszych.
– Naszym głównym problemem jest brak kadry nauczycielskiej i podręczników do nauki dzieci – dodaje.
Łabędzi śpiew
Dlaczego języki zanikają? – Kiedy używając języka ojczystego, nie możemy załatwić sprawy w urzędzie, znaleźć pracy i popadamy w biedę, przestajemy nim mówić i uczyć go dzieci – wyjaśnia „Rz" dr Nicholas Ostler z brytyjskiej Fundacji na rzecz Języków Zagrożonych. Jednocześnie, gdy jedne z języków walczą o przetrwanie, inne mają się całkiem dobrze. Prym wiodą mandaryński, którym jako pierwszym posługuje się prawie miliard ludzi, i hindu (ok. 366 mln osób).