Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze
W parodii lekcji języka szwedzkiego dla imigrantów, pokazywanej w popularnym telewizyjnym programie rozrywkowym, nauczycielka zabiera dorosłych uczniów z różnych stron świata do supermarketu, aby pokazać, jak należy zachowywać się w Szwecji. Grupa stoi w długiej kolejce do kasy, kiedy nagle jedna Szwedka wyprzedza wszystkich, pokazując, że ma do kupienia tylko dwa produkty. Oburzeni imigranci chcą protestować, jednak nauczycielka wyraźnie tego zakazuje, prosi o milczenie. Następnie każe czekać, aż owa kobieta zapłaci i odejdzie, dopiero wówczas pozwala narzekać i przeklinać pod jej adresem...
Ta historyjka to kwintesencja zachowania Szwedów. Według panującej w Szwecji zasady negatywne emocje, dla dobrego współżycia społecznego, nie powinny być ujawniane publicznie. W pierwszym momencie można pomyśleć, że to raj, są jednak całkiem poważne sytuacje, w których powstrzymanie się od sprzeciwu może prowadzić do tragedii. Ilustruje to przypadek ciężarnej zasymilowanej imigrantki, która mając bóle porodowe, postanowiła pojechać do szpitala w Sztokholmie. Najpierw musiała zgłosić się telefonicznie (taki system obowiązuje również w każdej przychodni), ale obsługująca infolinię pielęgniarka, wypytując o szczegóły, stwierdziła, że to jeszcze za wcześnie na poród i poradziła zostać w domu. Po kilku próbach kobieta sama pojechała do szpitala, nalegając, by odebrano poród. Niestety lekarze zainteresowali się rodzącą zbyt późno. W wyniku komplikacji kobieta zmarła, dziecko jednak udało się uratować. Kontrola wykazała, że pacjentka za słabo naciskała na personel, który nie mógł, jak tłumaczono, prawidłowo oszacować sytuacji. Imigrantka, która we własnym kraju nie szczędziłaby emocji, w Szwecji po prostu chciała przystosować się do panujących tu obyczajów. Dla władz szpitala najważniejsze było jednak, że nie zostały przekroczone obowiązujące procedury.
Przestrzeganie zasad to dla Szwedów priorytet. Jeśli uznać, że są one idealne, to kierujący się nimi człowiek może czuć się zwolniony z myślenia i odpowiedzialności.
Idąc tym tropem, można zrozumieć, dlaczego zgodnie z prawem usypianych jest na szwedzkiej granicy około 400 zwierząt rocznie. To głównie psy i koty, które nie mają aktualnych badań. Przemycane czy mające kochających właścicieli, chore czy zdrowe – wszystkie zwierzęta bez paszportów traktowane są w ten sam sposób. Nie ma procedur pozwalających na powrót do Polski, jest zaś przekonanie, że trzeba chronić Szwecję przed wścieklizną i tasiemcem. Za wszelką cenę, nawet płaczących na terminalu promowym dzieci.